Mijamy je codziennie. Miejsca, gdzie ludzie ginęli pod gradem bomb. Ulice, którymi triumfalnie wkraczały wrogie wojska. To miasto, które miało na zawsze pozostać niemieckie.
Zabezpieczały Gniezno od dwóch stron, ale nie wiadomo, czy kiedykolwiek zostały użyte. Do dziś przetrwały po nich jedynie betonowe „pamiątki”, o których przeznaczeniu dziś już niewielu wie.
Florian Piasecki był jednym z uczestników akcji ratowniczej przy gaszeniu katedry w 1945 roku. Świadek tamtych wydarzeń opowiedział nam o swoich wspomnieniach z pamiętnych, styczniowych dni.
Gdyby żył, skończyłby w tym roku sto lat. Czy miałby rodzinę? Ile wnuków mogłoby mu towarzyszyć? Jakim człowiekiem by był? Nigdy się nie dowiemy. Zginął, bo był Polakiem, a jego los jest historią setek tysięcy innych naszych rodaków.
Kiedy nastał poniedziałkowy świt, front był już daleko od Gniezna. Kanonada była jednak słyszalna, a gdzieniegdzie w okolicy wciąż padały strzały.
Pospieszne pakowanie i ewakuacja trwała w zasadzie całą noc. Był mroźny, sobotni ranek 20 stycznia, kiedy do Gniezna dotarła informacja, że Rosjanie są już pod Poznaniem.
Budynek był nietypowy, gdyż z daleka przypominał kościół, a dopiero z bliska niektóre symbole zdradzały jego prawdziwe przeznaczenie. Tej zimy 2015 roku, mija 70 lat od zburzenia gnieźnieńskiej synagogi.
Od kilku dni Niemcy byli nerwowi. Zawsze byli, zwłaszcza wobec Polaków, ale ostatnim czasem przechodzili już samych siebie.
Był poniedziałek 11 września, kiedy do mieszkańców Gniezna z oddali zaczęły dochodzić odgłosy wkraczającego wojska.
Bombardowanie Gniezna, które miało miejsce 4 września, przeświadczyło mieszkańców, że wojna dotarła już do naszego miasta.