Martwe, okrwawione psy zostały znalezione 12 grudnia przy ul. Ustronie w Kłecku. Ślady wskazywały, że musiały zostać zakatowane tępym narzędziem, którym uderzano w ich głowy. Dość szybko udało się ustalić, że sprawcami tego czynu jest dwóch mężczyzn, a w sprawę zamieszana jest także jedna z córek podejrzanych.
Sprawą zainteresował się Mateusz Łątkowski, adwokat zajmujący się podobnymi postępowaniami od wielu lat, który pojawił się jako oskarżyciel posiłkowy z ramienia Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w Kłecku. W środę 22 lutego ruszyła rozprawa przeciwko oprawcom. Na pierwszym posiedzeniu, prowadzonym przez SSO Huberta Kozłowskiego, stawił się tylko Jan J. z Niechanowa. Drugi z oskarżonych - Krzysztof L. przedłożył zwolnienie lekarskie, a wobec którego adw. Mateusz Łątkowski zgłosił swoje uwagi, gdyż obowiązywać ono miało od 23 lutego, a więc dzień później niż termin wyznaczonej rozprawy.
W końcu sąd rozpoczął przesłuchiwanie obecnego z oskarżonych. 48-letni Jan J. z Niechanowa, z zawodu murarz, pracujący na podstawie umowy o pracę w miejscowym urzędzie gminy, nie narzeka na obecną sytuację życiową. Nie jest chory i nie leczył się psychiatrycznie. Sędzia Hubert Kozłowski po odczytaniu aktu oskarżenia zapytał: - Przyznaje się pan do tego, co jest panu zarzucane? Jan J.: - Przyznaję się. Nie mam nic więcej do wyjaśnienia ponadto, co powiedziałem na posterunku policji - dodał dopytany. Stwierdził iż na ewentualne pytania będzie odpowiadał w zależności od tego, czego będą tyczyć. W toku dalszych zeznań stwierdził: - Nie za bardzo pamiętam przebiegu zdarzenia. Byłem strasznie pijany. Wypiłem dużo. Sędzia: - Dużo czyli ile? Jan J.: - Trochę więcej jak pół litra. Krzysztof też tyle wypił. Później oskarżony stwierdzi iż to z okazji imienin koleżanki Barbary była okazja do spożycia wódki, co miało miejsce w Kłecku w trakcie odwiedzin u szwagra Krzysztofa L. To alkohol miał zamroczyć obu oskarżonych i dla obu stał się tym samym zasłoną, która przyćmiła późniejsze działania: - Sami nie wiemy, dlaczego to zrobiliśmy. Może przez alkohol - stwierdził.
Jak wyglądała cała sytuacja w Kłecku? Jan J. zeznał iż czworonogi zabrał ze sobą ze swojego domu z Niechanowa, wioząc je w bagażniku samochodu. Uciekały mu, niszczyły przedmioty na działce, dlatego rzekomo zawsze miał je zabierać ze sobą. Po wyjeździe od szwagra, samochód na miejsce zdarzenia prowadziła córka Marika J., gdyż oskarżeni byli zbyt pijani. Psy mieli rzekomo po drodze po prostu wyrzucić, aby się ich pozbyć. Stwierdził iż nie pamięta, komu „strzeliło” do głowy zrobić to, co się potem stało: - Widział to pan? Jan J. po sekundzie zastanawiania się stwierdza: - Nie. Byłem koło samochodu. Jak jednak dalej stwierdza kołek, którym zabito psy, znaleziono na miejscu. Dopytywany o to, czy coś słyszał, stwierdził po chwili zastanowienia się, że nie, ale po tym dodał iż jednak słyszał jakiś pisk. Całość trwała chwilę.
Następnie pytania składali oskarżyciele posiłkowi, chcąc dopytać się szczegółów całego zdarzenia. Oskarżony nie wiedział, jak daleko samochód stanął od miejsca zabicia psów, dlatego adw. Mateusz Łątkowski dopytał: - To skąd w zeznaniach stwierdzenia iż uderzał raz, góra dwa razy? Jan J. odparł: - Twierdzę iż to krótko trwało. Nie widziałem tego zdarzenia. Krótko go nie było. Nie wiem co on tam z nimi robił. Mecenas: - Cytuję „Ja nie sprzeciwiałem się temu co robił Krzysztof, ponieważ miałem już dość tych psów”. To nie sprzeciwiał się pan czemu? Jan J.: - Bo gryzły. Może gdybym nie był tak pijany, to bym na to nie pozwolił, ale alkohol robi swoje. Stwierdził iż psy miał od roku, a dokładniej od czasu, jak same przyszły na podwórze, przy czym jeden z nich pojawił się później i był u niego około półtora miesiąca. Po stwierdzeniu iż czworonogi niszczyły różne rzeczy, mecenas dopytał: - Czy zatem miał pan jakiś motyw do uśmiercenia tych psów? Jan J. odparł: - Tłumaczę iż działał na mnie alkohol. Nie miałem świadomości tego, co robię. Jak dodał oskarżony, zawsze przy wyjeżdżaniu na dłuższy czas, zabierał ze sobą psy. - Czy bywając w gościach psy kogoś denerwowały, wyrządzały jakąś szkodę? - zapytał mecenas Paweł Krystmann, reprezentujący Stowarzyszenie Psia Kość, na co oskarżony odparł iż tego dnia „uszczypły” wnuczkę pyskiem: - Czy to zdarzenie spowodowało to, co się stało potem? - dopytywał adwokat, na co Jan J. Odparł: - Nie wiem. Tłumaczyłem. Byłem tak napity, że mózg mi nie pracował i naprawdę nie wiem. Nigdy nie zabiłem psów. Mam 48 lat i od małości były u nas psy. W trakcie składania zeznań i odpowiadania na pytania, Jan J. często wzrusza ramionami.
Następnie pytania zadawała przedstawicielka TOZ, która wyraźnie pytaniami o ucieczki psów z posesji Jana J. wyprowadziła oskarżonego z równowagi: - Wystarczało iż nikogo nie było koło domu i wtedy uciekały - odpowiedział. Kolejne pytanie zadał adw. Krystmann: - Pan te psy z samochodu podawał szwagrowi pojedynczo czy oba na raz? Jan J. stwierdził iż nie pamięta. Po przesłuchaniu sędzia odczytał wcześniejsze zeznania oskarżonego, które ten potwierdził. W nich to padają takie słowa: - Pojechaliśmy na dół w stronę oczyszczalni. Samochodem kierowała moja córka Marika. Ja siedziałem z tyłu, a Krzysztof z przodu. Krzysztof na miejscu szukał jakiegoś kija i stwierdził, że zabije te psy. Ja podawałem psy Krzysztofowi. Nie wiem jak on je zabijał. Słyszałem tylko jak je uderza i przez chwilę jęczały. Uderzał raz, góra dwa razy. Ja się nie sprzeciwiałem temu, co robił Krzysztof, ponieważ miałem już dość tych psów. Po wszystkim te psy odrzucił od samochodu, nie mogę powiedzieć w którą stronę i z jaką siłą, bo było ciemno. Po raz kolejny zapytany o to, skąd wiedział iż czworonogi były uderzane jeden lub dwa razy, Jan J. ponownie odpowiedział iż nie pamięta i że „mózg nie pracował”.
Córka Jana J., Marika J., została wezwana jako świadek zdarzenia. Jej osoba jest istotna w śledztwie z uwagi na to, że prowadziła samochód, w którym znajdowały się psy, a także była na miejscu ich zabicia. Kobieta odmówiła jednak składania zeznań. Swoją relację złożyli dwaj inni świadkowie.
W toku dalszego prowadzenia rozprawy Mateusz Łątkowski wskazał, że warto byłoby powołać na świadka biegłego weterynarza, który dokonywał obdukcji zwierząt i jego głos mógłby dać pełny obraz tego, co stało się 12 grudnia przy ul. Ustronie. Ponadto adwokat Paweł Krystmann, reprezentujący Stowarzyszenie Psia Kość zasugerował iż w przypadku tego zdarzenia można mówić o akcie szczególnego okrucieństwa, gdyż jeden z psów musiał widzieć śmierć drugiego. Sędzia zdecydował o kontynuowaniu rozprawy w maju. Jan J. przyznał się do czynu i chce dobrowolnie poddać się karze.
Po rozprawie Mateusz Łątkowski stwierdził: - Jako oskarżyciel posiłkowy, widząc zachowanie oskarżonego w sali, a także mnóstwo rozbieżności w złożonych przez niego zeznaniach w toku postępowania przygotowawczego i trwającego procesu, nie znajduję żadnych okoliczności łagodzących, poza jego przyznaniem się do winy. Linią obrony jego jest to iż był tego dnia pijany, ale to nie jest żadna okoliczność łagodząca. Na twarzy oskarżonego nie rysuje się żaden żal i smutek, nie wyraził skruchy i jego działanie było nacechowane premedytacją. Jak dodał mecenas, domagać się będzie kary bezwzględnego pozbawienia wolności. Mężczyźnie grozi do 3 lat pozbawienia wolności. Mecenas wyraził także żal iż na rozprawie nie pojawił się oskarżyciel publiczny - Prokuratura Rejonowa w Gnieźnie: - Uważam iż nie działa w tej sprawie w należyty sposób i mam nieodparte wrażenie, że wraz z mecenasem, jako drugim pełnomocnikiem, wyręczamy w niektórych czynnościach procesowych, a prokuratura ograniczyła się wyłącznie do skierowania aktu oskarżenia.