Sprawa nie jest taka prosta, jak mogłoby się to wydawać. Przedsiębiorcy mówią jednak wprost iż zostali oszukani. Niektórzy bez żadnych skrupułów określają działania swoich niedawnych kontrahentów mianem "przekrętów". Sprawa dotyczy bowiem dwóch firm, które mają jednego właściciela, choć jak się okazuje, nie jest tak do końca...
Dla pewnego porządku w wypowiedziach rozmówców oba zakłady nazwijmy X i Y. Właścicielem firmy X i Y jest Tomasz Z., ale firmę Y jako prezes prowadzi jego syn Ireneusz Z. Obie działają w tej samej branży, a jednocześnie druga z nich z początkiem roku ogłosiła upadłość. To właśnie spowodowało niepokój klientów, zainteresowanych losem własnych pieniędzy czy zamówionych towarów.
Co mówią poszkodowani o firmie Y?: - W październiku 2015 roku poszedłem do firmy X, by wpłacić pieniądze na mój towar. Miało to być akonto zaliczki na zakup towarów. Następnie dowiedziałem się w firmie X, że w tym samym miejscu mieści się też druga firma Y, której ja nie znałem. Będąc w tej firmie Y, jej prezes Ireneusz Z. powiedział mi, że firma Y powstała po to, by wykonywać usługi i może ona mieć więcej materiałów na swoim stanie i dawać lepsze rabaty. Wówczas wystawił mi fakturę pro forma, za którą miałem przelać pieniądze na wpłatę - tłumaczy Jerzy Jatczak, właściciel firmy Jur-Bud, który jako pierwszy postanowił zgłosić sprawę do prokuratury: - Ireneusz Z. przekazał mi, że firma Y ma większe możliwości udzielania rabatu i dodał, że jak wpłacę pieniądze to zyskam 15% rabatu od faktury. To była taka motywacja do wpłaty tych pieniędzy. Wówczas mu nadmieniłem, że w tym roku jeszcze nie zaczynam pracy, bo czekam za pozwoleniem na budowę. Dodał jednak wówczas, że mają pewne problemy finansowe w Poznaniu i że bardzo chętnie przyjąłby taką wpłatę, która będzie wystawiona na moją firmę przez zakład X. Dostałem jednak konto przelewowe firmy Y i wówczas syn tłumaczył mi, że firma Y ma właśnie większą możliwość dostarczenia towarów i oferuje korzystny rabat, a tę decyzję podjęli wspólnie po rozmowie z ojcem - mówił Jerzy Jatczak.
Pierwszym sygnałem o tym, że sprawa zaczyna nabierać podejrzeń, było zamieszczenie wpisu o upadłości firmy Y w styczniu 2016 roku: - Poszedłem do firmy Y zapytać, co się dzieje z towarem, za który zapłaciłem. Wówczas właściciele obu firm, a więc ojciec i syn oświadczyli mi, że 1 stycznia firma Y ogłosiła upadłość i mam się zgłosić do syndyka masy upadłościowej, że mi żadnego towaru nie wydadzą i nie mają takiej możliwości. Uważam, że obie firmy są jedną, bo jeżeli nie ma żadnego osobnego szyldu, wchodzi się do jednego biura, jest jedna księgowa, jest dwóch sprzedawców, którzy nie mają napisane, że ten jest z X, a ten z Y, jest jeden magazyn, jeden plac i jedno biuro, to moim zdaniem jest to co najmniej podejrzane - stwierdził Jerzy Jatczak.
Firma X istnieje na rynku od wielu lat i, jak przyznają zainteresowani, do tej pory nigdy nie zdarzały im się żadne problemy: - Współpracowałem z firmą X od blisko 10 lat, dostarczałem im towar, a jednocześnie sam brałem od niej materiały i to wszystko odbywało się dotąd bez większych problemów. W listopadzie ubiegłego roku pojawił się mail od firmy Y z pytaniem o dostarczanie towarów, gdzie w podpisie raz pojawiał się ojciec, a raz syn. Wszystkie faktury na łączną kwotę 130 tysięcy złotych były przez nas wystawiane na firmę Y, a ostatnia została wydana trzy dni przed ogłoszeniem upadłości. Nie sądzę, że firma w trzy dni mogła tak pogorszyć swój wynik finansowy, więc z tego należy jedynie wnioskować, że to było to ukartowane z premedytacją w celu wyłudzenia towaru - stwierdził Maciej Chosiński, właściciel firmy Eko Plus.
Udało się nam skontaktować z Tomaszem Z., który jest właścicielem obu firm. Jak przyznał, nie ma on sobie nic do zarzucenia: - Firma X istnieje od 19 lat. Pana Jatczaka poznałem osobiście w styczniu, on nigdy nie kupował nic w firmie X, więc po prostu kłamie. Na pewno nie składał tu żadnej zaliczki. Ja osobiście nie mam nic wspólnego z firmą Y – mówił na wstępie rozmowy Tomasz Z. Jak jednak przyznał, jest on właścicielem firmy Y, jednak jak dodał: - Nie odpowiadam za tę firmę. W sprawie tego zakładu proszę się kontaktować z jej prawnikiem. Mimo licznych pytań, zadanych w sprawie firmy Y oraz jego syna Ireneusza Z., Tomasz Z. wciąż nie odpowiadał zasłaniając się kontaktem z mecenasem: - Osoby, które cokolwiek mówią pod moim adresem kłamią, że mają coś wspólnego z firmą X. Firma X od dwóch lat praktycznie nie obsługuje klientów, a jeśli już to tylko za gotówkę i wszyscy płacą dopiero po otrzymaniu towaru. Ireneusz jest prezesem firmy Y i nie mogę mieć wpływu na niego. Na pytanie, jak to się stało, że obie firmy mają jedną siedzibę i mieszczą się w jednym biurze Tomasz Z. odpowiedział: - Na resztę odpowie pan mecenas.
Skąd się wzięły problemy firmy Y? Zdaniem Tomasza Z. jedna z firm deweloperskich w Poznaniu nie zapłaciła za wykonane prace, co miało spowodować problemy. Jak jednak dodał, problemy z poznańskim inwestorem miały pojawić się w grudniu 2015 roku. Tymczasem sami przedsiębiorcy sygnalizują, że informacje o ich kłopotach otrzymali znacznie wcześniej.
Kolejnym sygnałem, który dla przedsiębiorców był niepokojący, dotyczył - jak sami twierdzą - próby wyłudzenia pieniędzy: - Poza tym co firma Y jest mi winna, wystawiono na mnie jeszcze dwie faktury po 170 tysięcy złotych, które nie są prawdą i zostały spreparowane. Ja żadnych towarów na taką kwotę nie pobierałem i właściciel zgłosił je do syndyka masy upadłościowej w Poznaniu, o czym dowiedziałem się później - stwierdził Jerzy Jatczak. Tomasz Z. stwierdził na ten zarzut: - To była pomyłka, więc zostały wystawione korekty tych faktur.
Podobna sytuacja spotkała Marcina Tarnowskiego z firmy Semar: - Nasza firma dostarczała okna do firmy Y. Kwota, na którą opiewała umowa z tym zakładem, wynosiła 100 tysięcy złotych z czego 30 tysięcy otrzymaliśmy tytułem wpłaty i to z konta firmy X. Od listopada 2015 roku czekamy na pozostałe 70 tysięcy. Przy próbie rozmowy z właścicielem firmy jego odpowiedzią jest atak, gdzie na dziś to oni przysłali mi wezwanie do zapłaty, że nie dostarczyliśmy im okien.
Poszkodowany na kwotę 58 tysięcy złotych Grzegorz Zamiara, właściciel firmy budowlanej przyznał: - Z firmą X współpracowałem około 5-6 lat i nigdy nie było problemów. We wrześniu dzwonił do mnie pan Tomasz Z. i pytał, czy czasem czegoś nie buduję, bo jak przekazał, potrzebował pieniędzy. Kiedy się z nim spotkałem, zapytał mnie czy buduję dwa domy. Kiedy odpowiedziałem, że tak, to powiedział żebym wpłacił 75 tysięcy, a on mi opuści 5 tysięcy. Wpłaciłem na firmę X, ale pobrał Ireneusz Z. z firmy Y. Kiedy poszedłem się upomnieć o dostawy do ojca to on mi odpowiedział, że ja z jego synem go okradłem. Dodał, że Ireneusz Z. nie jest pracownikiem firmy X i nie może przyjąć tych pieniędzy, a na wpłacie był jego podpis. Wtedy stwierdziłem, że ja z tym mogę iść na policję i zgłosić sprawę, a wówczas Tomasz Z. zaczął zupełnie inaczej rozmawiać.
W końcu rozmowy Tomasz Z. stwierdził: - Ja nie obsługiwałem tych ludzi. Nie miałem z tym nic wspólnego. Firma X nie zrobiła niczego i żaden klient nie może powiedzieć, że jest niezadowolony z obsługi mojej firmy. Ja też tu jestem osobą poszkodowaną, ja jestem wyłączony z obrotu, nie dysponowałem niczym, nie zarządzałem tą firmą i problemu do końca nie znam. Firmą zarządzał prezes. Ktoś, kto mówi źle o mnie, kłamie. To jest zmowa klientów, którzy kupowali w firmie Y, a twierdzą, że w firmie X. Przez dwa lata praktycznie nie obsługiwałem klientów, wynająłem cały zakład firmie Y - mówi Tomasz Z. i dodaje, że nie wie jakie zobowiązania ma firma Y, nie odpowiada za nią oraz za to, co zrobił jego syn i to mimo iż wciąż osobiście uważa się za właściciela tego zakładu.
Jak twierdzą poszkodowani, może być ich jeszcze więcej, ale do tej pory, póki co, tylko kilku z nich postanowiło ostatecznie rozprawić się z obiema firmami, które zalegają im z rachunkami. Pierwszy pozew w tej sprawie trafił już do gnieźnieńskiej Prokuratury Rejonowej, ale kolejne już mają być szykowane, w tym także pozew zbiorowy: - Sprawa jest w fazie początkowej. Póki co wszczęto śledztwo ze względu na wartość przedmiotu tego przestępstwa. Czyn, o którym tu mowa, dotyczy usiłowania wyłudzenia oraz wyłudzenia mienia „w związku z zawarciem umowy na dostarczenie materiałów budowlanych”, gdzie miało dojść do niekorzystnego rozporządzenia mienia w kwocie prawie 90 tysięcy złotych. To wyłudzenie szacujemy na 5 października 2015 roku. Drugi przypadek to usiłowanie wyłudzenia w kontrakcie pomiędzy tymi samymi osobami 30 grudnia 2015 roku. Tu jest już mowa o kwocie ponad 250 tysięcy złotych - przekazał prokurator Piotr Gruszka. Jak poinformowano, sprawa ma charakter rozwojowy, a czas zakończenia śledztwa jest uzależniony od tego, ile nowych okoliczności zostanie w międzyczasie ujawnionych.
Przedsiębiorcy są jednak zdeterminowani, by działać dalej w celu odzyskania swoich pieniędzy: - Policzyłem sobie, że wśród wielu innych poszkodowanych, którzy również tak jak my czekają na zwrot, może być nawet łączna kwota 4 milionów złotych strat - stwierdził Jerzy Jatczak. Oficjalnie jednak w Krajowym Rejestrze Długów, gdzie widnieje firma Y, podana kwota jest niższa, ale jednocześnie nie znajduje się w nim żadna poszkodowana firma z Gniezna. Są za to zakłady z różnych części Polski.
Mimo dwukrotnej próby skontaktowania się z mecenasem wskazanym przez Tomasza Z., do chwili publikacji nie uzyskaliśmy odpowiedzi na zasadnicze pytania, na które nie chciał nam odpowiedzieć właściciel firm. Z informacji przekazanych jednej z wielkopolskiej rozgłośni wynika, że prawnik zasłania się prowadzonym postępowaniem przed Sądem Gospodarczym, który w ciągu pół roku umożliwi odzyskanie gnieźnieńskim przedsiębiorcom stracone pieniądze. Poszkodowani jednak w te stwierdzenia nie wierzą. Sprawa jest w toku.
Dane personalne przedstawicieli firm X i Y także zostały zmienione.