W naszym regionie gór ani tuneli nigdy nie było, a z kopalniami Pierwsza Stolica Polski miała tyle wspólnego, że przez nasz rejon przewożono kiedyś cały węgiel do portów w Gdańsku i Gdyni. Tymczasem to właśnie opuszczone i zasypane sztolnie, jakich w Dolnym Śląsku jest tysiące, generują wiele historii o wjeżdżających do środka ciężarówkach z nieznanym ładunkiem. Wszystko sprowadza się do jednego, mrocznego okresu w polskiej historii - okupacji niemieckiej.
To właśnie w tym czasie wytworzyło się w naszym kraju wiele legend, które przetrwały przez lata i wciąż są powtarzane przez współczesnych. Wszystkie jednak zaczynają się podobnie - „słyszałem”, „wujek sąsiada opowiadał”, „jak dziadek był mały, to widział”. Mowa oczywiście o legendach miejskich, które - jak mówi sama nazwa i rozwinięcie tego terminu - są powszechnie znane, ale nigdy nie zostały zweryfikowane.
Największa swastyka w Europie?
Do dziś jedną z największych (dosłownie) takich legend, funkcjonujących na terenie Gniezna, jest osiedle Grunwaldzkie. Trudno powiedzieć, kiedy ten mit się pojawił, za to można z pewną dozą powagi przyznać, kto przyczynił się do jego powstania. Mowa oczywiście o barakach, które nazywane są też często „leżącymi blokami”.
Dzisiejsze Osiedle Grunwaldzkie zostało pobudowane jako koszary dla wojska niemieckiego (a także z przeznaczeniem dla jeńców alianckich) w okresie II wojny światowej. Nie zachowała się żadna większa dokumentacja na ten temat, natomiast można od samego początku stwierdzić, że zabudowa nie miała mieć charakteru stałego. Wykonana różną technologią, w założeniu miała służyć jednostkom skoszarowanym na ówczesnych przedmieściach Gniezna. Minęło ponad 75 lat, tkanka miejska się rozrosła i wchłonęła dawne przedmieścia, a baraki nadal stoją i służą mieszkańcom.
Inna sprawa, że prawdopodobnie wkrótce po wojnie (albo jeszcze później), pojawiły się pogłoski, jakoby osiedle Niemcy zaplanowali w kształt... swastyki. Gdyby tak było, dziś byłaby ona bez wątpienia największą w Europie. Plotkom tym miał sprzyjać nierównomierny układ baraków, leżących równolegle lub prostopadle do siebie. Nie bez znaczenia miał tu też miejsce fakt, że wybudowano go „za Niemca”, a przecież w III Rzeszy swastyka była elementem, które "przyprawiano" wszędzie – od biżuterii po samochody i gmachy publiczne. Oczywiście tej legendzie zaprzeczać mogą już same mapy niemieckie z okresu II wojny światowej, na których osiedle zostało wyrysowane i - choć wytężyć wzrok - nie idzie tam odnaleźć nawet jednego, złamanego ramienia od rzeczonej swastyki.
Mapa terenu koszar z okresu II wojny światowej - widać naniesiony układ budynków dzisiejszego osiedla Grunwaldzkiego.
Labirynt korytarzy pod miastem
Taki mit jest już tradycją w każdym szanującym się mieście, posiadającym starówkę. Choć ta gnieźnieńska nie liczy sobie jeszcze 200 lat (najstarsze budynki przy ul. Tumskiej i Rynku powstały na początku lat 20. XIX wieku), to przecież "nie może ona istnieć" bez tajemniczych przejść między budynkami.
Wśród gnieźnian chodzą pogłoski o starym, rzekomo średniowiecznym tunelu pomiędzy kościołem franciszkańskim a Farą, czy przejściem od Katedry do budynków w okolicach Rynku. Większość jednak nie wie, że sama płyta głównego placu miasta była kilkukrotnie obniżana - po raz pierwszy po pożarze w 1819 roku, a ostatnio w 1925 roku. W sumie szacuje się, że w wyniku tych działań zdjęto do nawet 3 metrów ziemi, które na pewno skutecznie mogłyby odsłonić ów korytarz. Inna sprawa, że przez te działania, zniszczono warstwy kulturowe, które bez wątpienia mogłyby dać wiele informacji archeologom o dziejach naszego miasta. Co więcej, sam korytarz z katedry do miasta musiałby pokonać... dawne koryto rzeki Srawy (dziś skanalizowanej), która przepływała w dolnej części ul. Tumskiej.
Do powstania legendy o labiryncie korytarzy, mogli przyczynić się ponownie... Niemcy. W szczytowym okresie działań wojennych, kiedy na froncie wschodnim trwały zacięte walki, padająca pod alianckimi bombardowaniami III Rzesza rozpoczęła program budowy schronów przeciwlotniczych.
Na masową skalę realizowano obiekty, mogące chronić miejscową ludność (oczywiście niemiecką) przed skutkami takich nalotów. W Gnieźnie schronów powstało co najmniej kilkanaście, głównie w piwnicach kamienic (gdzie przede wszystkim wzmacniano ściany i stropy), ale rękoma polskich robotników przymusowych Niemcy wybudowali jeszcze kilka szczelin przeciwlotniczych - m.in. dwie na Rynku, jedną na Targowisku, dwie w Parku im. T. Kościuszki oraz przy obecnej Szkole Podstawowej nr 2.
Budowa targowiska w 2013 roku. Po prawej, pośrodku widoczne wejście do odsłoniętego schronu przeciwlotniczego. Po zinwentaryzowaniu został on rozebrany.
W 2014 roku ponownie odżył temat podziemnych korytarzy miasta - tuż po odsłonięciu szczeliny na gnieźnieńskim Rynku, w trakcie budowy nowej fontanny. Odkrycie wzbudziło zainteresowanie tematem, który jednak dość szybko wygasł. Tymczasem sam obiekt nie jest zbyt szczególny, gdyż powstał według jednego i tego samego projektu - to wąski (ok. 1 m szerokości) i kręty korytarz, posiadający dwa otwory wejściowe. Podobny odsłonięto na Targowisku w 2013 roku, w trakcie budowy parkingu - dziś już go nie ma, został zniszczony, podobnie jak ten przy SP nr 2 (w trakcie budowy hali sportowej).
Urzędnicy nie posiadają pierwotnej dokumentacji tych obiektów - nie zachowały się. Nie jest więc znany ich stan techniczny, ale jak można podejrzewać, to właśnie ta aura tajemniczości powoduje, że rodzą się wokół nich legendy o rzekomych podziemnych korytarzach, prowadzących pod miastem
Czy jednak w tej legendzie o przejściach jest ziarnko prawdy? Być może i tak. Są takie kamienice w centrum, które są ze sobą połączone w piwnicach. Wiele z tych przejść jest już dziś zamurowanych, ale w jakim celu pierwotnie powstawały? Dziś trudno powiedzieć. Dawniej jednak na pewno można było spokojnie przejść między niektórymi domami na terenie centrum, a od takich tajnych i niekończących się korytarzy do legendy jest bardzo krótka droga - zwłaszcza, gdy działa wyobraźnia. Mimo to, o możliwości pokonania fragmentu śródmieścia pod ziemią nie ma raczej mowy...
„Wenecja” pełna skarbów
Ta legenda jest równie żywa, jak już wcześniej wymienione. W Jeziorze Jelonek spoczywać miała już: ciężarówka, samolot, czołg (a nawet kilka), skrzynie ze skarbami itd. We wszystkich historiach pojawia się styczeń 1945 roku i - albo uciekający Niemcy, albo pijani Rosjanie. Ci pierwsi mają skracać sobie drogę ucieczki przez zamarznięte jezioro, a ci drudzy w amoku szarżować pojazdami po lodzie. Jak można się spodziewać, w opowieści lód pęka i grzebie maszyny lub skarby na dnie akwenu.
Fakt jest jednak taki, iż mimo wielokrotnych prac przeprowadzanych na jeziorze, także przy badaniu dna oraz oczyszczaniu jeziora (kiedy to opuszczono poziom wody), nie znaleziono nic, co mogłoby wskazywać na istnienie w tym miejscu jakichkolwiek wymienionych obiektów.
Inna sprawa, że w trakcie prac porządkowych, prowadzonych kilkanaście lat po wojnie, przy brzegu odnajdywano... radia, sztylety czy powstańcze pamiątki. To wszystko zostało wrzucone do wody przez Polaków, wkrótce po wkroczeniu Niemców do Gniezna we wrześniu 1939 roku. Pozbywano się radia, gdyż okupant konfiskował je polskim właścicielom, a powstańcy wielkopolscy chcieli po prostu ukryć swoją wojskową przeszłość i uniknąć rozstrzelania, które im niechybnie groziło.
Legendy o czołgu, ciężarówce czy skarbach na dnie Jeziora Jelonek są wciąż żywe. Zwykle jednak nie ma świadków tych zdarzeń, a są to jedynie powtarzane historie. Takie, jakich pełno w miejscowościach położonych między Bugiem a Odrą. Można nawet powiedzieć - w górach są zasypane sztolnie, a na pojezierzach - "zatopione legendy".
Niepewność w pełnym odrzuceniu tej legendy budzi jednak pewien fakt - Jezioro Jelonek ma bardzo dużą miąższość dna, w którym - gdyby się postarać - można by odnaleźć wiele skarbów archeologii, związanych z historią Pierwszej Stolicy Polski. Akwen ten, dawniej bezpośrednio sąsiadował z piastowskim grodem, a przez prawie 1000 lat spływały do niego miejskie ścieki i odpadki. Kto wie, co może spoczywać w grubej, nawet kilkunastometrowej warstwie dna...
W poszukiwaniu atrakcji
"Złotego pociągu" w Gnieźnie co prawda nie ma, ale również mamy legendy miejskie, które żyją w świadomości mieszkańców. Nie chcemy wiedzieć, a często nie obchodzi nas, czy jest to w ogóle prawda, bo przecież - „słyszałem”, „kuzyn sąsiada opowiadał”, „jak wujek był mały, to widział” itd. Mimo to przyjęło się mówić, w każdej legendzie jest choć odrobina prawdy. Ziemia i wody w naszym mieście na pewno wciąż ukrywają jeszcze wiele tajemnic...
Artykuł ukazał się po raz pierwszy we wrześniu 2015 roku pt. "Gnieźnieński złoty pociąg".