Bez bicia przyznaję się do zwiększenia emisji w centrum, za pomocą spalin samochodowych. Nie ukrywam jednak, że rowerem być w 3 odległych od siebie miejscach na terenie miasta w ciągu pół godziny, sprawiłoby trochę większy problem. Nie bacząc na wrażenia, jakie niesie jazda w godzinach szczytu, zmierzając do drugiego celu w centrum, skorzystałem z parkingu pod targowiskiem.
Pomimo iż tablica informacyjna wskazywała, że 0 (sł. zero) miejsc jest wolnych, wjechałem widząc iż inni wyjeżdżają. Rzecz jasna kilka z nich było wolnych (i to nie tych wykupionych). Bilet pobrany godzina 15:52, postój planowe 5 minut, a więc mieścił się w darmowych 30 minutach.
Wracam, bilet do kasownika przykładam i cisza. Powtarzam kolejny raz i znowu cisza. Sprawdzam, czy nie czasem wsadziłem przypadkowo jakiś paragon z zakupów, ale nie, jest to bilet parkowania, ten który pobrałem 5 minut temu. Kolejny raz i kolejny, i kolejny, a bodajże za siódmym razem odbił "Bilet aktywny do wyjazdu". Wsiadam, podjeżdżam do szlabanu, okno otwarte, podsuwam bilet i cisza. Dobra, do siedmiu razy sztuka. Minęło dziesięć prób, próba wyprostowania świstka papieru bardziej, niż jest prosty i kolejne dziesięć prób. Odwracanie, wkładanie kodu pod kątem - no nic. Staję na kopercie obok i idę szukać przeznaczenia.
Drzwi administracji - zamknięte. Wisi tabliczka, że w razie awarii itd. telefon taki i taki. Wybieram ten, rozpoczynający się znajomym kierunkowym, wszak przy biurku powinien siedzieć co najmniej kierownik, a może i dyrektor Wydziału Parkingowego. Odbiera nikt inny, jak operator monitoringu. Zdążyłem wydusić krótką formułkę, że szlaban, zamknięte, targowisko i słyszę: "Jest pan dziś już piętnasty", "Ja panu nie mogę pomóc, jestem od monitoringu". W sumie to nie wiedziałem, czy ja dodzwoniłem się do monitoringu miejskiego, czy może monitoringu firmy ochroniarskiej, ale pal licho. Widząc, że to na nic, podziękowałem za poinformowanie, że nic pan nie może i poszedłem dalej.
Idę do znanego mi stoiska z kwiatami. Widząc mnie, sprzedawca już był ciekaw, na jaką okazję tym razem zamierzam coś kupić. Tymczasem ja się pytam o kogoś "odpowiedzialnego za parking na dole" - nici z interesu. Uprzejmie zaprowadzony zostaję do jakiegoś pomieszczenia bez okien, gdzie sprzedawca mówi do kogoś przez uchylone drzwi - "Pan tu przyszedł, wyjechać nie może". I wtedy pada sakramentalne, urzędowe "Ale ja już skończyłem pracę, jest po szesnastej". Niewiele myśląc, zaglądam do środka i widzę jegomościa, lekko uśmiechniętego. Łudzę się - dobry żart, tynfa wart. Ale nie, gość powtórzył to jeszcze raz i dodał, że "jakby tak ciągle miał otwierać to by do domu nie wrócił" i że "od rana ten szlaban nie działał i zgłaszał i w ogóle" (coś w ten deseń). Ale dał złotą radę - "pan pójdzie i odsunie barierki postawione koło szlabanu, to pan go ominie i przejedzie". Idę!
Minęło już dobre 10 minut mojego nieoczekiwanie wydłużonego postoju na parkingu. Przy szlabanie zastaję samochód, w środku kierowca rozmawia przez zestaw głośnomówiący. Tak, tak, rozmawiał on z operatorem monitoringu, który przekonywał go rzekomo, że ktoś tam się pojawi wkrótce (chyba uwierzył...). Tylko i ja i ten pan i ci państwo, którzy także po chwili się pojawili, nie mieliśmy już zbytnio czasu, bo tkwiliśmy niczym bohaterowie filmu Cube. Wiedzieliśmy, że chcemy się wydostać, ale nie bardzo mogliśmy odgadnąć jak.
Zabraliśmy się za odsuwanie rzeczonych barierek, a w zasadzie płotka, który (jak kojarzę), przed nawałnicą z sierpnia 2017 roku znajdował się na górnym placu targowiska i zawierał jedną z ofert inwestycyjnych Miasta. Teraz tak sobie stał na dole, jako ozdoba (zapewne). Jak się udało, tak przesunęliśmy i pan stojący przed szlabanem wykręcił w nowym kierunku - niestety, między filarem, a szlabanem było za mało miejsca. Podejmuję więc próbę, aby mu podnieść rogatkę - przycisk nie reaguje, bo najwyraźniej nie jestem samochodem. Kierujący wraca z powrotem przed wyjazd i zastanawiamy się co zrobić, a w międzyczasie mówi on sakramentalne "Ładnie mnie moje rodzinne miasto wita". Mijało już dobre kilkadziesiąt minut, kiedy znikąd pojawił się nagle pracownik Urbisu. Na luzie mówi - "zaaaraz państwu otworzę". Kluczem szybko podniósł szlaban i zabrał się za, bodajże, naprawę. Pierwszy wyjeżdżający krótko jeszcze powiedział do kobiety, która właśnie chciała wjechać na parking "Niech się pani dobrze zastanowi". Kurtyna opada, a ja tego dnia nie zdążyłem tam, dokąd jeszcze zmierzałem.