Chciałbym Państwu opisać pewne zdarzenie. Miejsce o które chodzi i to co się tam dzieje, od dawna mnie niepokoi, ale dzisiejsza sytuacja była tą o krok od tragedii. Chodzi o przejazd kolejowy przy ul. Dalkoskiej. Wszystko wyglądało następująco: Pierwszy był zamknięty przejazd od ulicy Dalkoskiej. Standardowo utworzył się korek przy wszystkich przyległych ulicach. Standardowo też można było zaobserwować samochody jadące pod prąd i wyprzedzające inne samochody. Często mijając samochody jadące prawidłowo, o włos unikając zderzenia czołowego.
Najbardziej dramatyczna była sytuacja gdy zaczęły zamykać się szlabany przy drugim przejeździe od strony ul. Gajowej. Samochody stały w korku na przejeździe kolejowym. Dróżnik zanim zaczął opuszczać szlabany, próbował nawiązać kontakt z dwoma kierowcami samochodów stojących na przejeździe w różny sposób. Świecił im latarką w szybę czołową obu samochodów. Używał głośnej trąbki kolejarskiej czy nawet krzyczał z okna. Nawet kierowcy samochodów stojących prawidłowo zaczęli trąbić, aby zjechali. Obaj kierowcy jednak na to nie reagowali. Dróżnik opuścił szlabany do połowy i dalej nawoływał z okna. Gdy szlabany opuściły się w 3/4, kierowcy chyba dopiero się zorientowali i uciekli spod szlabanów. Krótko po tym przejechał pociąg.
Jak przekazał nam mieszkaniec, zdarzenie miało miejsce 14 listopada około godziny 16:50. Wysłał on do nas także nagranie dźwiękowe z całego zdarzenia, jednak z uwagi na zbyt wulgarne słownictwo, nie zdecydowaliśmy się go publikować. Jak przyznał, słychać na nim dróżnika, który rozpaczliwie próbował zasygnalizować kierowcom, by w końcu zjechali z przejazdu kolejowego: - Absolutnie nie chce winić dróżnika, a użyte słownictwo jedynie potwierdza jego głęboką desperację - pisze nam pan Mateusz, który był świadkiem całej sytuacji.
Powyższe zdarzenie przytaczamy jako kolejny przyczynek do dyskusji nad tematem przejazdu kolejowego na Dalkach. W tym miejscu stykają się niekiedy dwa podejścia do sprawy, bowiem kierowcy często czekają na przejazd pociągu znacznie dłużej, niż wskazuje to regulaminowy czas (do 2 minut przed nadjechaniem pociągu). Zdarzają się jednak przypadki nawet kilkunastominutowego oczekiwania, co budzi niekiedy frustrację zmotoryzowanych. Czy to ona jest powodem tego, że kierowcy, chcąc za wszelką cenę przejechać "na drugą stronę", wjeżdżają na przejazd bez upewnienia się co do tego, że będą mogli go opuścić?
Mieszkaniec, który opisał całą sytuację, dopytywał się o kwestię rozwiązań drogowych w tym rejonie. Przed rokiem informowaliśmy, że w sprawie toczyły się rozmowy między zarządcami dróg i koleją, które skończyły się jedynie określeniem tego, co należałoby w tym celu wykonać. Po tym w temacie zapadła cisza. W związku z tym zwrócimy się z pytaniami do zarządcy drogi oraz kolei o to, co w danej sprawie zostało wykonane.