W miniony poniedziałek na podwórko jednej z kamienic przy ul. Warszawskiej przyjechała karetka pogotowia i policja. Zespół ratownictwa został wezwany do starszego mężczyzny, który przebywał na terenie posesji, koczując pod schodami oficyny. Był w fatalnym stanie zdrowotnym, a jak twierdzili niektórzy, był już siny i sprawiał wrażenie kompletnie zobojętniałego. Mężczyzna został zabrany przez ratowników do szpitala, gdzie poddany został leczeniu, a po nim na podwórku został cały jego "dobytek" - stosy kartonów, siatki zakupowe z nieznaną zawartością, trochę odzieży i fotel. Wszystko otaczał mieszający się smród różnych innych odpadków i ludzkich ekskrementów. Ta sytuacja trwała tu już od kilku tygodni.
Zadbane podwórko kamienicy, należącej do wspólnoty mieszkaniowej, a na nim zaparkowanych kilkanaście samochodów. W oficynach - siedziba kilku firm, dentysty i wspólnoty religijnej. - On tu od dawna przebywał, ale nie zawsze tu spał - mówi właściciel jednej z firm na terenie podwórka i kontynuuje: - Chyba się pochorował, ale generalnie już się nie kontrolował, bo jak przyjechali, to był częściowo rozebrany. Wiele razy już zgłaszane było, żeby coś z tym zrobić. Wykonywane były telefony, ale generalnie on sam w sobie nie był szkodliwy. Był grzeczny i uczynny - dodaje. Na miejscu byliśmy w pół godziny po zabraniu mężczyzny do szpitala - kilkanaście metrów dalej wciąż walały się przedmioty, które bezdomny poznosił na teren podwórka: - Zazwyczaj był tu porządek, a nie taki bałagan, ale ostatnio tego więcej już było - słyszymy.
Mężczyzną, który koczował pod schodami oficyny, okazał się być 77-letni gnieźnianin. Trafił do szpitala z zapaleniem płuc. Przy interwencji obecni byli funkcjonariusze policji, którzy wezwani zostali w to miejsce nie po raz pierwszy. Jak się okazało, problem ten jest znany już od końca czerwca br. - On nie był tu mieszkańcem, tylko pomieszkiwał w jednym z lokali. Został z domu wyrzucony przez konkubinę, a potem spał na zewnątrz. Na dworze śpi od nawałnicy, bo wcześniej nocował pod schodami w komórce, ale Urbis ją zamknął, ponieważ taki był wymóg. Od tej pory przebywał pod schodami - mówi jedna ze starszych mieszkanek wspólnoty przy ul. Warszawskiej. Też potwierdza iż problem był zgłaszany: - Nie chciał nigdzie iść. Była Policja i Straż Miejska i nie chciał iść do schroniska. Nie chciał bo on twierdził iż dostanie emeryturę - dodaje. W bramie zaczepia nas inny, starszy mieszkaniec, który zdradza imię bezdomnego - "pan Franek": - Lubił wypić i nie chciał nigdzie iść. Gdyby nie to, to by go wzięli do schroniska, czy gdzieś. Raz był na Dziekance i go potem wypuścili, a na drugi dzień szedł już z piwem. Nie był szkodliwy, nikomu nie wadził, no ale obnażał się tu też, kiedy się załatwiał. No, nie żył higienicznie i często szedł tu w bramę i potrafił nasikać. Mimo to był to robotny facet... - kończy jeden z lokatorów z górnego piętra. Wszyscy, z którymi rozmawialiśmy, mówią iż bezdomny nie sprawiał problemów. Gdzieś jednak między słowami wyczuć można iż problemem był, bo jednak załatwianie się do zieleni rosnącej na podwórku albo w bramie, było uciążliwe. Zwłaszcza kiedy zrobiło się cieplej.
Policja potwierdziła nam, że sprawa była znana i funkcjonariusze reagowali na każde wezwanie w tym miejscu. Inna jest wersja, z kim mężczyzna mieszkał tu wcześniej. Wieść gminna jednak zawsze niesie więcej ciekawych informacji, a z nich się dowiadujemy też iż niektórzy lokatorzy mimo wszystko pomagali mężczyźnie. Ktoś poczęstował posiłkiem, ktoś inny dał stary koc.
Pan Franek od lat jest znany środowisku osób, które pomagają bezdomnym wyjść z trudnej sytuacji życiowej. Sytuacja tu jednak jest dość prozaiczna: - On nie chce zmieniać swojego życia, a że jest wolnym człowiekiem, to robi to co robi. Jest nieszkodliwy, ale nie wie iż sam sobie szkodzi. Byliśmy trzy albo cztery razy, ale on po prostu odmówił - mówi Marian Wierzbicki ze Stowarzyszenia Na Rzecz Pomocy Bezdomnym i Integracji Społecznej w Gnieźnie "DOM", które zajmuje się prowadzeniem dwóch ośrodków dla osób bezdomnych. Nikt jednak nie wie, dlaczego pan Franek znalazł się w tej sytuacji. Nikomu nie chce się zwierzać, nikomu nic nie mówi, ale w każdej rozmowie z lokatorami pojawia się wątek alkoholu i to on ma być głównym powodem, dla którego nie chce iść do schroniska - tam spożywać alkoholu nie wolno. - On te kartony zbiera i zawozi do skupu, a za to ma na alkohol. Tak naprawdę to nic nie można w tym momencie zrobić. Jedyne co pozostaje, to rodzina - dodaje Marian Wierzbicki. Jak przyznał, gdyby mężczyzna chciał zmienić swoje podejście, drzwi schroniska są dla niego otwarte.
Skontaktowaliśmy się z dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej Hanną Adamczak, by dowiedzieć się, czy sprawa jest urzędowi w ogóle znana. Jak się okazało, została ona zgłoszona przez służby w poniedziałek, a więc w dniu, kiedy mężczyzna został zabrany do szpitala: - Od razu przystąpiliśmy do postępowania. Pracownik socjalny udał się do szpitala w poniedziałek w godzinach popołudniowych, ale z uwagi na trwające czynności medyczne, nie można było zebrać wywiadu i został on zamknięty we wtorek. Z tego co ustalono, pan jest w trakcie leczenia i w momencie uzyskania wypisu ze szpitala, mamy zapewnienie schroniska dla bezdomnych o przyjęciu tego pana. Na dziś, jeśli będzie to wymagało innych działań z naszej strony, to będziemy dalej podejmować działania - mówi Hanna Adamczak. Jak przyznała, jeśli mimo to stan mężczyzny będzie taki iż nie będzie mógł przebywać w schronisku z uwagi na stan zdrowotny, to rozważane będzie skierowanie mężczyzny do Domu Pomocy Społecznej. Oczywiście pod warunkiem iż... wyrazi na to zgodę. Czy jeśli tak się nie stanie, to pan Franek powróci na podwórko ul. Warszawskiej?