Sentyment, funkcjonalność, wygoda - wielu z nas nie zdaje sobie sprawy, że w domach może posiadać prawdziwy skarb. Składa się na niego głównie kilka lub kilkanaście kilogramów drewna. Wiele z nich ma już więcej niż 30, 40, a nawet 50 lat, ale nadal służą, chociaż wciąż są przez niektórych wyrzucane na śmietnik historii i rodzinnych wspomnień - a szkoda.
Wchodząc do warsztatu Marcina, znajdującego się w centrum Gniezna, na samym początku wita nas niespełna setka odnowionych mebli - wszystkie wyglądają praktycznie jak przywiezione prosto z fabryki, a jednak czuje się tu ducha przeszłości: - Szukałem mebli do mieszkania, które by mi się podobały. Tak trafiłem do stylu art deco i mid-century. Zainteresował mnie ten styl, który był mi przecież znany z młodości, ale który gdzieś już przeminął. Stwierdziłem, że te meble mają w sobie coś wyjątkowego i tak się zaczęło - mówi mój rozmówca i od razu wyjaśnia pojęcia: - Meble art deco obejmują czas od okresu międzywojennego aż po lata 50. W przypadku mid-century możemy mówić o latach 60., 70. i 80. U nas w Polsce ta nazwa się nie przyjęła i większość z nas określa je po prostu jako „meble z PRL-u” – przyznaje. Epoka Mid Century była obecna w każdym kraju, po obu stronach „żelaznej kurtyny”, jednak w każdym kraju miała swój indywidualny charakter.
Jak dodaje Marcin, początki polskiego meblarstwa mid-century nie były łatwe: - Po wojnie sytuacja panująca w kraju wymusiła wykonywanie konkretnych mebli. Polska była zniszczona, powierzchnia mieszkań była też mała, a na rodzinę niekiedy przypadało 30-40 metrów kwadratowych, a czasem nawet mniej. Trzeba było tworzyć meble z tego, co było dostępne i do tych miejsc, w których miały one służyć - mieszkań w blokach. Korzystać trzeba było z krajowych surowców, w tym także z drewna. Przykładowo meble tapicerowane w 90% tworzono z drewna bukowego - mówi Marcin Mamet.
Czas PRL-u dla polskiego wzornictwa był dobrym okresem, szczególnie od lat 60. Wówczas to polscy projektanci zaczęli być rozpoznawalni na Zachodzie, gdzie spokojnie mogli konkurować z innymi twórcami. W tym też czasie powstały meble, które pojawiły się praktycznie w każdym polskim mieszkaniu: - Znanym polskim projektantem był Józef Chierowski, którego najsłynniejszym meblem był model 366 – fotel powstały w 1962 roku. Oprócz tego stworzył on też równie znane krzesło AGA. Niestety, w Polsce bardzo dużo mebli nie ma przypisanego autorstwa i nie wiadomo kto je stworzył - dodaje Marcin. Jak przyznał w rozmowie, jego ulubione modele pochodzą nie tylko z rodzimego kraju, ale także z Czech (a w zasadzie to z Czechosłowacji): - Tworzono tam bardzo oryginalne meble. Ich znanym projektantem był Jindrich Halabala, który tworzył w okresie międzywojennym i powojennym. Jest kilka naprawdę ładnych modeli, które wymyślili Czesi.
Wielu z nas nie zdaje sobie sprawy, że meble sprzed kilku dekad, które jakimś cudem przetrwały w mieszkaniach do dziś, mają prawdziwą duszę. A także swoją cenę. W warsztacie Marcina uwagę zwróciły także rozmontowane elementy poszczególnych mebli. W pierwszej chwili można było pomyśleć, że to prefabrykaty zamówione do złożenia zupełnie nowych krzeseł. Okazało się jednak, że to części mające już kilkadziesiąt lat, oczyszczone ze starej farby i gotowe do złożenia na nowo - tylko tak można zachować ich oryginalność, a także upewnić się, że będą służyć kolejnym pokoleniom.
Marcin przyznaje, że po pierwszej renowacji, przyszły kolejne. W końcu zdecydował się i uruchomił własny zakład „Renovator”, dzięki czemu może spokojnie rozwijać swoje zainteresowanie. Jak jednak twierdzi, pasja to nie wszystko, bo musi się ona też opłacać: - Teraz już jest tak, że jak trafię jakiś ładny mebel, to zaraz go muszę kupić. W tym momencie trzeba wiedzieć, że samych mebli jest tyle rodzajów, że już samo pogłębianie wiedzy związanej z konkretnym zakupem bardzo pochłania. Chce się wiedzieć, kto go stworzył i z jakich czasów pochodzi, a przez to można już stwierdzić, czy ma on jakąś wartość na rynku.
Skąd w ogóle ten powrót po prawie trzech dekadach do mebli, które kiedyś wyrzucaliśmy z własnych mieszkań? - Wiatr redesignu na meble z drugiej połowy XX wieku czyli meble retro, przyszedł z Zachodu, a największym ośrodkiem jest tu chyba Berlin. To przede wszystkim Niemcy zaczęli odnawiać meble, które przez długi czas uważane były za przeżytki. ( W pewnym momencie natrafili na nie ci, którzy urodzili się pod koniec XX wieku. Można powiedzieć, że doszło do odkrycia - meble, które nie były uważane za antyki, nagle się nimi stały i to dosłownie – przyznaje Marcin Mamet. W głowie pojawia się od razu kolejne pytanie – czy nasi rodzice i dziadkowie przewidywali, że krzesła, stoły czy fotele, za którymi stali godzinami w kolejkach, a które kupowali z braku większego wyboru, będą kiedyś osiągać zawrotne ceny? Dziś trudno powiedzieć: - Wydaje się, że tych mebli jest dużo, ale tak do końca to też nie jest. Unikatowych, a przez to wartościowych modeli jest mało. Wiele osób widząc niektóre zestawy, stwierdza, że w ich domu takie też stały, a tymczasem niekoniecznie tak musiało być. Nawet w okresie PRL-u na bardzo ładne meble stać było tylko określoną grupę ludzi i nie były one w produkcji masowej, dostępnej dla ogółu - mówi.
Po 1989 roku zachłysnęliśmy się nowoczesnością. Kiedy na polskim rynku zaczęły się pojawiać meble do własnoręcznego składania, kupowaliśmy je, wyrzucając ze swoich mieszkań stare, być może już nieco siermiężne. W swoistych „skansenach mebli z PRL-u”, które na pewno jeszcze istnieją w wielu polskich mieszkaniach, znajduje się ich sporo. Trend, który za granicą przybrał już spory rozmiar, w Polsce jednak nie jest taki duży i ogranicza się głównie do wielkich miast. Mimo to zapotrzebowanie powoli rośnie i to nie ze względu na modę, ale z o wiele bardziej prozaicznego powodu: - Te meble mają w sobie przede wszystkim prostotę i trwałość - przyznaje na końcu Marcin. A może jest to też sentyment?