Teatr Fredry już w pierwszych miesiącach działalności pod nową dyrekcją pokazywał mieszkańcom Gniezna, że odradza się i proponuje nową jakość artystyczną. Organizował spotkania, warsztaty, czy akcje przedpremierowe, a w końcu uderzył pierwszym, mocnym spektaklem – „Światy równoległe. Między nami dobrze jest” wg Doroty Masłowskiej. Sztuka ta wśród gnieźnian wzbudziła wiele skrajnych emocji. - Jestem przekonana, że to był dobry krok, choć w Gnieźnie przedstawienie zostało przyjęte z mieszanymi uczuciami. Skala ocen wahała się od znakomitych po całkowicie negatywne. I fantastycznie, że teatr wreszcie był w stanie wzbudzić podobne emocje. To była zupełnie odmienna propozycja od tych, do jakich gnieźnieński widz był od kilkudziesięciu lat przyzwyczajony. Oczywiście można zadawać sobie pytania, czy nie należało zacząć przyzwyczajać widza do tej zmiany estetycznej i repertuarowej powoli, używać półśrodków. Uważam, że nie, zwłaszcza że kształt i wymowa spektaklu, jak na ogólnopolskie standardy, nie były absolutnie rewolucyjne - mówi dyrektorka Teatru Fredry Joanna Nowak.
Warto nadmienić, że to właśnie teatr w Gnieźnie zapoczątkował serię scenicznych realizacji dzieł Masłowskiej w Wielkopolsce. Niedawno odbyła się premiera „Kochanie zabiłam nasze koty” w Teatrze Nowym w Poznaniu, do przeniesienia na teatralne deski „Wojny polsko-ruskiej” przygotowuje się teatr w Kaliszu.
Nowej dyrekcji gnieźnieńskiej sceny zależało na tym, aby stała się ona przestrzenią społecznego dyskursu, miejscem, do którego nie przychodzi się tylko po to, aby biernie przyglądać się temu co dzieje się na scenie, ale by obejrzane treści przeżywać i analizować. Jak twierdzi Joanna Nowak: - Teatr powinien poruszać. Reguły starożytnej poetyki określały katharsis, czyli oczyszczenie, jako podstawowe zadanie i cele sztuki teatru. Chciałabym, żeby Teatr Fredry szedł także w tym kierunku, żeby tworzył spektakle „o czymś”, dając widzowi możliwość obcowania z dobrą literaturą zarówno współczesną i klasyczną.
W roku 2014 teatr Fredry jeszcze przed wakacjami zaprezentował premiery kilku spektakli. Widzowie zostali przeniesieni na tak zwaną małą scenę, by w pełni doświadczyć i nieomal namacalnie dotknąć dramatu, jaki rozgrywa się w sztuce „Kto się boi Virginii Woolf?”. „Szpak Fryderyk” był sztuką skierowana do najmłodszego widza, ale zachwytu nad nią nie kryją też ci nieco starsi, gdyż przynosi w sobie uniwersalne wartości, o których nie można zapominać bez względu na wiek. Natomiast młodzież skonfrontowana została z problemami współczesnego świata za pośrednictwem dramatu węgierskiego autora Jánosa Háya „Most nad doliną”. - Wszystkie spektakle, które do tej pory miały swoje premiery pokazały to, na czym mi najbardziej zależało, czyli różnorodne sposoby postrzegania i tworzenia teatru. Postawiliśmy na różnych artystów i różne języki sceniczne - mówi Joanna Nowak. Z Teatrem Fredry chętnie współpracują reżyserzy, aktorzy, scenografowie, muzycy z całej Polski. - Nasz Teatr zaczyna budzić autentyczne zainteresowanie, staje się widoczny.. Po raz pierwszy od wielu lat bierze udział w konkursach i przeglądach, a wybory repertuarowe i same przedstawienia są doceniane zarówno przez krytyków i publiczność.
Teatr przyjął zasadę, że widz po spektaklu nie zostaje pozostawiony sam sobie, nie ogranicza się do biernej percepcji widowiska. - Kontakt z teatrem to przede wszystkim dyskusja, możliwość zbudowania płaszczyzny do rozmów, polemik, ale też po prostu możliwość spotkań z ludźmi i analizowania problemów zawartych w danym przedstawieniu. Stąd też działania okołopremierowe w rodzaju tych, jakie skierowane były do młodzieży po premierze „Mostu nad doliną”. Spotykaliśmy się wtedy z terapeutami, psychologami, rozmawialiśmy o problemach zawartych w tym tekście, o konfliktach pokoleniowych, o samotności młodych ludzi zagubionych we współczesnym świecie pozbawionym autorytetów. Nie zapomnę spotkania, podczas którego rozmawialiśmy o relacji rodzice - dzieci. Wtedy na widowni wstał młody człowiek i przyznając, że jest w teatrze po raz pierwszy, powiedział, że on się na tym w ogóle nie zna, bo nie ma rodziców i wychowywał się w domu dziecka, ale spektakl go tak mocno poruszył, że chciałby o takich sprawach porozmawiać, dowiedzieć się, jak to wygląda u innych. I w takich chwilach wiem, że warto tworzyć teatr, który pobudza, porusza, wstrząsa. Chcemy, żeby każda premiera niosła za sobą tematy do tego typu rozmów, żeby skupiała się na wątkach, które dotyczą nas, współczesnych ludzi - mówi Joanna Nowak.
Nowy sezon po wakacjach rozpoczął się „Pinokiem” w nowej współczesnej wersji Maliny Prześlugi oraz bardzo ważnym, pionierskim na gruncie repertuarowego teatru w Polsce projektem rezydencyjnym „Niewidzialni”. Do gnieźnieńskiego teatru ze szkoły teatralnej w São Paulo przyjechali Aline Negra Silva i Felipe de Oliveira, którzy wraz z naszymi aktorami stworzyli spektakl na podstawie dramatu czeskiego autora Romana Sikory „Spowiedź masochisty”. Premiera została bardzo dobrze przyjęta przez gnieźnieńskich (i nie tylko) widzów oraz przez samego autora.
Drugą bardzo ważną inicjatywą była gnieźnieńska edycja znanego doskonale w Wielkopolsce projektu „5 zmysłów. Ekspresja”, który pokazał, że teatr jest miejscem otwartym dla wszystkich, niezależnie od jakichkolwiek ograniczeń. Spektakl „Niech nigdy w tym dniu słońce nie świeci” został stworzony przez osoby niepełnosprawne i naszych aktorów. Po każdym pokazie artyści zbierają kilkuminutowe owacje na stojąco, nie brakuje też wzruszeń i słów uznania, jednak, co bardzo dziwne, właśnie ten spektakl wywołał w niektórych kręgach falę krytyki. Zarzucano mu wykorzystywanie osób niepełnosprawnych tudzież niekanoniczne przedstawienie postaci świętego Wojciecha. Ale przecież teatr nie jest świątynią…
Padają też zarzuty, że Teatr Fredry jest zbyt kontrowersyjny, a repertuar w nim prezentowany nie jest zróżnicowany i odpowiedni dla każdego. - Zdaję sobie sprawę, że nie każdemu zmiana formuły gnieźnieńskiej sceny może odpowiadać. Do nowych rzeczy trzeba się przyzwyczaić. Ludzie boją się nieznanego, boją się, gdy coś burzy ich spokój. A niektórzy po prostu nie mogą się pogodzić z tą odmienną od dotychczasowej sytuacją. To reakcja normalna i psychologicznie prawidłowa. Ale mimo iż o gustach nie dyskutujemy, nie możemy nie przyjmować do wiadomości, że tak jak zmienia się literatura, malarstwo, muzyka, zmienia się także teatr. Nikt nie może oczekiwać, że teatr współczesny będzie posługiwał się językiem sprzed kilkudziesięciu lat i pełnił dokładnie tę samą rolę. Nie zawrócimy biegu czasu, bo teatr na świecie od dawna jest już inny. Gniezno nie może zostać skansenem i nie do końca rozumiem, dlaczego osoby, które krytykują nowy Teatr Fredry chcą, żeby to miasto nim było. Po jednej z premier podeszła do mnie pewna pani, która powiedziała, że spektakl owszem dobry, ale nie na Gniezno. Dlaczego nie? Czy Gniezno jest gorsze? Czy dla gnieźnian trzeba robić łatwiej, głupiej, bardziej tradycyjnie, bo nie zrozumieją? Absolutnie nie. Można mieć swoje zdanie i swój gust, jednak akurat w przypadku „Niech nigdy w tym dniu słońce nie świeci” nie do końca pojmuję o co chodzi. Spektakl ten został zrealizowany w znacznej mierze przez osoby niepełnosprawne, reżyser jedenaście lat jeździł na wózku inwalidzkim i zarzucanie mu, że sztuka ta wykorzystuje osoby niepełnosprawne jest po prostu niemoralne. Fundacja „5 Zmysłów” od kilku lat podejmuje wartościowe działania, aby przybliżać osobom niepełnosprawnym kulturę i dawać im możliwość autentycznego w niej uczestnictwa. A święty Wojciech w naszym spektaklu jest kobietą w żółtej kwiecistej sukni i swoistą emanacją radości istnienia, bo autorzy widowiska chcieli pokazać, że był on przede wszystkim kochającym ludzi człowiekiem, a nie hieratycznym pomnikiem. Jego rola została zresztą znakomicie zagrana i zaśpiewana przez aktorkę niedosłyszącą - teatr dał jej więc możliwość zaprezentowania niezaprzeczalnego talentu. To samo dotyczy pozostałych osób biorących udział w tym przedstawieniu. Może wystarczy z nimi porozmawiać, zapytać czy czują się wykorzystani. Bardzo gorąco do tego zachęcam - tłumaczy Joanna Nowak. Spektakl zebrał znakomite recenzję, nawet Benedyktyni z klasztoru w Tyńcu wyrazili chęć zaprezentowania go u siebie, więc jak mówi dyrektorka, zarzuty obrazoburstwa są w tym wypadku, delikatnie mówiąc, nietrafione.
Teatr Fredry nie może dziś być miejscem, do którego tylko chodzi się w ramach lekcji języka polskiego, by oglądać przeniesione na scenę lektury szkolne. Niestety dla wielu osób taka rola teatru wydaje się być jedyną możliwą, bo po prostu innej nie znają. Współczesna scena nie ma pełnić funkcji użytkowej, ale być pretekstem do rozmowy, przestrzenią edukacji. Wiele osób przekonuje się do niego na nowo i cieszy się, że w końcu dzieje się w nim to, na co wiele lat czekali. Teatr Fredry ciągle urozmaica repertuar i właśnie rusza z nową premierą. „ Zjednoczenie dwóch Korei”, to sztuka autorstwa jednego najwybitniejszych współczesnych dramaturgów francuskich Joȅla Pommerata, która po raz pierwszy będzie wystawiana w Polsce. I to właśnie w Gnieźnie. To opowieść bynajmniej nie o polityce (jakby mógł przewrotnie sugerować tytuł), ale o uniwersalnym pojmowaniu miłości. To kolejna prapremiera na gnieźnieńskiej scenie. - Tworząc teatr trzeba mieć na niego pomysł, musi on spełniać pewną założoną misję. Nowe oblicze teatru kształtuje się przez lata. Ten proces wymaga czasu. Pracujemy na to wspólnie: artyści, pracownicy techniczni i administracyjni Teatru, dyrekcja. I bardzo się cieszę, że pojawiają się u nas widzowie, którzy wcześniej do teatru nie przychodzili. Staramy się zapraszać każdego, nie zamykamy przed nikim drzwi, bo robimy teatr dla ludzi, dla mieszkańców - stwierdza Joanna Nowak i kończy - Teatr tworzy się w relacji między artystą a widzem. Innej możliwości nie ma.