Zdaje się, że dźwięki wciąż wibrują gdzieś w powietrzu, jednak sala, w której przed chwilą odbył się półtoragodzinny koncert, już opustoszała. Ludzie powrócili do swych domów uśmiechnięci i lekcy, bo i takimi słowami oraz melodią zostali dziś wypełnieni. Zasiadamy z Darkiem Czarnym w ostatnim rzędzie sali widowiskowej EsTeDe i rozpoczynamy rozmowę. Naprawdę trudno nie zahaczyć w niej o to najboleśniejsze, szczególnie dla nas – sympatyków dawnego SDM-u – wspomnienie nagłego rozpadu zespołu, które dokonało się 15 kwietnia 2012 roku. Wtedy zagrali wszyscy razem ostatni koncert w Obornikach Wielkopolskich. Zauważam, że dla Darka jest to wciąż drażliwy temat i nie chce do tego wracać. Zostawia mnie z lakoniczną i wymijającą odpowiedzią o niemożliwości wzajemnego porozumienia i braku dialogu. Nie chce na ten temat rozmawiać, więc trzeba to uszanować. Wchodzimy zatem na grunt twórczej działalności nowej formacji - „U studni”.
[IK]: Jak oceniasz wrażenia po dzisiejszym koncercie gnieźnieńskim?
[DC]- Przepiękne, wiadomo. Pierwszy raz w I stolicy Polski wystąpiliśmy jako zespół „U studni”. Bardzo się cieszymy takimi spontanicznymi reakcjami ze strony publiczności.
Zdaje się, że to już Wasz pięćdziesiąty koncert w tym roku…
Chyba nawet dalej, sześćdziesiąty.
Rozwijacie skrzydła, nabieracie wiatru w żagle. Czy z roku na rok koncertów i publiczności przybywa? Jak to postrzegasz?
Z tak krótkiej perspektywy nie da się tego ocenić jednoznacznie. Na pewno pocieszające jest to, co się wokół nas odbywa, ta interakcja z publicznością. To wskazuje na to, że jest grupa odbiorców muzyki, która potrzebuje takiej delikatnej, łagodnej piosenki. My raczej umiejscowiliśmy się w takim klimacie, w tym obszarze. Nie jestem w stanie jednoznacznie odpowiedzieć, ale wydaje mi się, że idzie to w dobrą stronę.
Rozwijacie się dynamicznie, w ciągu dwóch lat wydaliście dwie płyty. Jakie macie plany na przyszły rok, czy będzie kolejny krążek?
To jest niewykluczone, ale ostatnio wspominali koledzy, że warto skoncentrować się na płycie live, bo taka płyta, widzisz, tworzy specyficzny klimat. Myślę nawet, że jeśli koncertowe wersje są brzmieniowo nieco gorsze, to jednak z takim klimatem związane są interakcja z publicznością i emocje. To warto uchwycić i zarejestrować.
Koncertujecie po całej Polsce, śpiewając piosenki swoje, ale też w przeważającej ilości krakowskiego poety Adama Ziemianina. Czy myślicie o tym, aby i innych poetów włączyć w projekt artystyczny?
Nie wykluczamy takiej możliwości. Myślę również o stworzeniu płyty w pełnej wersji autorskiej. Natomiast z poezji Adama Ziemianina pragniemy nadal czerpać jak najwięcej, bo to poeta z duszą. Chętnie gościmy go na scenie, jeśli czas i zdrowie mu na to pozwalają.
Zauważyłam dziś brak basisty, Andrzeja Stagraczyńskiego, na scenie. Czy wykluczyliście go ze swojego zespołu?
Nie, on jest z nami.
Waszym nowym-starym „nabytkiem” jest Ola Kiełb. Jak Wam się układa współpraca damsko-męska?
Bardzo dobrze. A wiesz, w chwili otrzymania propozycji współpracy z kolegami /wcześniej zrezygnowałem ze współpracy z Krzysztofem Myszkowskim/ postawiłem chłopakom dwa konkretne warunki: będę z nimi pracował, jednak nie pod nazwą SDM i nie będziemy śpiewać piosenek Krzyśka, gdyż on je wykonuje tak pięknie, że byłoby to żenujące. Koledzy na to przystali. Nawiązaliśmy więc współpracę. Miałem świadomość, że musi być od początku ktoś, kto swoim głosem podbuduje ten skład. To nie jest tak jak w SDM-ie, gdzie jest solista, gdzie słyszymy potężny głos Krzyśka, obudowany zespołem, tylko to jest „grupa śpiewacza”, tak bym to nazwał. Śpiewa Rysiu, śpiewa Ola, śpiewam ja… przez to nie ma konieczności generowania takiego hipergłosu…, choć w mojej ocenie Ola ma nieprzeciętny głos porównywalny z głosem Krzysztofa.
W wieku nieczytającym, niepiszącym, mało refleksyjnym, jak podają statystyki, poezja jest w zaniku...
Zgadza się, ale ludzie wrażliwi byli, są i będą. Trzeba do nich dotrzeć z propozycją, a to nie jest łatwe. Tu chyba znajduje się oś problemu: Jak przedrzeć się przez „krzyk” medialny i gęstość propozycji korespondujących z tak zwanymi modami.
Wykonujecie w związku z tym akrobację dość ryzykowną, idąc przez świat po chybotliwiej linie z poezją – czymś, co jest przeżytkiem trochę.
Widzisz Irmino, gdy grałem w SDM-ie jako gitarzysta, obserwowałem poczynania artystyczne Krzyśka, podziwiałem go wielokrotnie. Obecne doświadczenia zmieniły moje postrzeganie poezji w piosence. Uważam, że scena nie jest miejscem dla misyjności, to mój oczywiście subiektywny pogląd. W salach koncertowych dokonuje się spotkanie ludzi bardziej na poziomie emocji, te treści mogą być jedynie wyraziście zasygnalizowane. Ja mogę jedynie wyrazić zachwyt nad pięknem świata, który mnie otacza, albo smutek czy niepewność, ale od drogowskazów jak najdalej. Do stawiania drogowskazów służą inne miejsca. My lubimy muzykować i tworzyć.
Jakie jest w związku z tym przesłanie Waszych twórczych zmagań?
Poeta Ziemianin pisze o różnych sprawach związanych z ludzką egzystencją. Nam bliskich. Śpiewamy więc o miłości, o przyjaźni oraz całej gamie uczuć. O zwykłych miejscach, ludziach i uczuciach opisanych w niezwykły sposób przez poetę Adama Ziemianina. My podpisujemy się pod tym muzycznie.
W takim razie zapytam, co Ciebie napędza twórczo, dla kogo tworzysz?
Moje autorskie teksty są wyrazem wdzięczności dla żony za to, że swoją miłością i mądrością przywróciła mnie do życia i wyzwoliła we mnie potrzebę odkrywania głębszego sensu mojej drogi.