Fabryczne Zaduszki, bo taką tematykę to przybrało to wydarzenie, były swojego rodzaju wędrówką w czasie do okresu prosperity gnieźnieńskiej, przedwojennej przedsiębiorczości, ale i pomysłowości. Tej, która bezpowrotnie przeminęła i dziś trzeba szukać jej śladów, zapisanych na strzępkach dokumentów.
Okres Zaduszek to czas, w którym wspomina się zmarłe osoby, które kiedyś stąpały po tej ziemi. A gdyby tak ograniczyć się tylko do lokalnego środowiska i wspomnieć tych, których kiedyś nazwiska znali wszyscy gnieźnianie? Taki był też zamysł spotkania, któremu przyświecały fabryki i zakłady, bezpowrotnie starte z powierzchni ziemi przez czas. Tematyka różnorodna, ale sprowadzająca się do głównego wątku - nie została jeszcze dobrze odkryta.
Motoryzacyjne Gniezno
Aleksander Karwowski przybliżył zebranym tematykę mało znaną, ale bardzo uniwersalną - "samochodowy obraz" przedwojennego Gniezna. - Jest to temat bardzo mało opisywany, ale bardzo ciekawy, gdyż jest kilka ciekawych faktów związanych z gnieźnieńskimi rzemieślnikami i producentami - mówił, przedstawiając sytuację w ruchu "automobilowym" po I wojnie światowej. W ciągu kilku lat po wojnie to ówczesne województwo poznańskie stało się potentatem tej gałęzi gospodarki, gdyż posiadało największą liczbę zarejestrowanych pojazdów. Początkowo Polska, jako nowe państwo, nie była traktowana jako poważny kandydat na klienta dla zachodnich, wciąż rodzących się koncernów samochodowych. Dopiero Powszechna Wystawa Krajowa w Poznaniu pokazała, że nasz kraj należy traktować jako istotnego partnera biznesowego. W gazecie "Lech" pierwsze anonse o samochodach pojawiały się już w latach 20.: - W 1929 roku mamy przykład kompleksowej obsługi samochodowej. Zachowało się ogłoszenie informujące o warsztatach mechanicznych, szlifowaniu cylindrów, remontach i reparacjach samochodów i traktorów przy ul. 3 Maja 57, warsztaty ul. Kilińskiego 4. Co ważne - był już serwis samochodowy, wyjeżdżający do klienta - mówił Aleksander Karwowski. Przy tej okazji pokazał przykładowy anons z lat 30. informujący o rozpoczęciu kursów nauki jazdy, które realizował przedstawiciel poznańskiej firmy, działającej przy Zielonym Rynku 10.
W tym okresie na terenie Gniezna powstały trzy istotne zakłady produkujące samochody lub zajmujące się ich naprawą - Bracia Waberscy, Władysława Plucińskiego i Ignacego Tatarskiego.
- Bracia Waberscy pochodzili z Pobiedzisk, mieli majętnego ojca, który był tam właścicielem hotelu. Prawdopodobnie otrzymali dobre wykształcenie i dobry majątek, by go dobrze wykorzystać i nim obracać. W 1919 roku przyjechali do Gniezna, udali się na ul. Witkowską do fabryki powozów Maciejewskiego, jednej z dwunastu, jakie istniały wówczas w Gnieźnie. On im ją sprzedał, a trafili w czas, bo nadeszła wojna polsko-bolszewicka. Wygrali przetarg na bryczki, powozy i sanie dla wojska, przygotowując 4 tysiące pojazdów, przy okazji zatrudniając szybko 300 pracowników. Kontrakt zrealizowali w czasie i dzięki temu otworzyły się dla nich drzwi - opowiadał Aleksander Karwowski i dalej opisywał kolejne dzieje firmy Braci Waberskich, która otworzyła pierwszy salon samochodowy na terenie Gniezna - najpierw w pawilonie u zbiegu dzisiejszej ul. Warszawskiej i Kościuszki, a później u zbiegu ul. Warszawskiej i Rzeźnickiej. Podpisali umowę z Fordem, którego pojazdy prezentują w dużych przeszklonych witrynach salonowych. Firma jednak w latach 30. upadła, tracąc nie tylko majątek, ale i renomę.
Wyjątkowy przebieg kariery przedsiębiorcy stanowi życiorys Władysława Plucińskiego: - Przed I wojną światową, jak wielu Polaków, wyjechał do Stanów Zjednoczonych za pracą. On trafił do Detroit, gdzie zatrudnił się w fabryce Forda. W Stanach spędził w sumie osiem lat, a w końcu dorobił się majątku i w Chicago otworzył warsztat samochodowy. Po krótkim czasie postanowił wrócić do odrodzonej Polski, wybierając Gniezno. Miał pieniądze, doświadczenie i kontakty. Wynajął duży plac pomiędzy ul. Mieszka I i Rzeźnicką, gdzie pobudował warsztaty i zaczął je rozwijać - mówił Aleksander Karwowski. Firma rozwijała się dynamicznie, powstawały garaże, ale skupił się jedynie na naprawie pojazdów: - Jako jedyny w Gnieźnie ogłaszał, w okresie wystawy krajowej, iż sprzedaje paliwo 24 godziny na dobę. Co jakiś czas przyjeżdżała cysterna na stację kolejową, tam sprzedawano paliwo dla lokalnych przedsiębiorców, oni je kupowali i przywozili do warsztatów, gdzie je oferowali. Trzeba mieć świadomość, że dawniej paliwo kupowano tylko w aptekach (!), a stacje benzynowe dopiero zaczynały powstawać w większych miastach. Dalsze losy zakładu jednak nie są znane.
Trzeci zakład należał do Ignacego Tatarskiego: - Pochodził z Pleszewa. Tam w 1925 roku założył skład żelazny i prawdopodobnie interes szedł tak dobrze, że w 1927 roku postanowił przenieść się do Gniezna i tu otworzyć drugi skład przy Rynku 7, a ten w Pleszewie został filią. W 1928 roku odstawił skład żelazny i zajął się częściami samochodowymi. Przy tej okazji wpadł na pomysł, żeby handlować samochodami General Motors i w 1928 roku pojechał do Warszawy do przedstawicielstwa, gdzie podpisał umowę na możliwość sprzedaży samochodów marki Chevrolet. Te auta oferował u siebie przy ul. Mieszka I, przy skrzyżowaniu z ul. Łubieńskiego, niedaleko dzisiejszego MOK-u - opowiadał prelegent.
Przy okazji Aleksander Karwowski opowiedział też o wycieczkach samochodowych, jakie odbywały się przed wojną oraz o lokalnej ciekawostce - autobusie zbudowanym w zakładzie Ignacego Tatarskiego, który był autorem projektu motoryzacyjnego, którego dalszy los pozostaje jednak nieznany.
Historia zapisana na strunach
W wyjątkową podróż zabrał wszystkich Dawid Jung. Poeta i krytyk literacki tym razem jednak nie przedstawiał kolejnego dziedzictwa, zatraconego lub zapomnianego przez jego mieszkańców. Było za to o jego odkryciu iż w Gnieźnie swojego czasu produkowano... fortepiany.
- W Gnieźnie w ciągu wieków produkowano pięć głównych instrumentów - organy, fisharmonię, pozytywy, fortepiany oraz pianina. Samo Gniezno ma jedną z najdłuższych tradycji organomistrzostwa. Wielkie organy istniały już w XIV wieku, o czym wiemy z zachowanych dokumentów, ale pierwsze organy powstały w Gnieźnie w 1447 roku w katedrze - opowiadał, przybliżając kolejne ciekawostki z powstawania innych instrumentów na terenie Grodu Lecha.
- Pierwsza fabryka w Gnieźnie funkcjonowała około 1859 roku. Muzykolodzy doszli do tego, że budowniczy fortepianów byli w Gnieźnie dzięki ogłoszeniu w Dzienniku Poznańskim z tego roku, gdzie zamieszczono "Skrzypce kremońskie, 209 lat stare, są do nabycia za cenę umiarkowaną u Wojciecha Michalskiego, budowniczego fortepianów w Gnieźnie, ul. Tumska" - cytował Dawid Jung, wskazując iż firma mieściła się u zbiegu ul. Tumskiej i Podgórnej. Drugą ciekawostkę przytoczył już z początku XX wieku: - Profesor Rottermund odkrył iż w latach 1903-1904 Gniezno posiadało dwóch "fortepianomistrzów" - Karla i Edmunda Lorenz, którzy mieli swój zakład produkcji pianin na Cierpiengistrasse 27. Tyle i aż tyle, bowiem to są jedyne śladowe informacje o tych zakładach, gdyż żaden z egzemplarzy produkowanych przez te firmy nie zachowały się do naszych czasów. Przy okazji opowiedział też krótko o Anotnim Drygasie, który w Poznaniu w 1899 roku założył skład produkowanych przez siebie fortepianów i fisharmonii. Przez kilka miesięcy ukrywał się w Gnieźnie, jako nauczyciel języka polskiego, za co został wysłany wgłąb Niemiec.
Wirująca historia wirówki
Dziś mleko i śmietanę można kupić w każdym sklepie. Kiedyś w wielu domach królowały wirówki (zwane także centryfugami) - urządzenia służące do oddzielania śmietany od mleka. Produkcję tychże w Gnieźnie, a przy tym historię zakładu Stanisława Różakolskiego, przybliżył Jarosław Mikołajczyk.
- Korbą wirówki kręci się tak, że właściwie ma się wrażenie, że nic się nie kręci. Tymczasem to był wówczas genialny wynalazek. Gnieźnianie znają je dzięki firmie Różakolskiego, który produkował je dzięki współpracy z firmą Alfa Laval - mówił Jarosław Mikołajczyk. Sama firma Stanisława Różakolskiego powstała wkrótce po odzyskaniu niepodległości w 1919 roku, jednak na początku zajmowała się naprawą urządzeń. Dekadę później poszedł jednak krok dalej i sam zdecydował się rozpocząć własną produkcję, rozbudowując firmę przy ul. Trzemeszeńskiej (dziś ul. Wyszyńskiego): - Ich masowa produkcja przypadła na lata 30. Stanisław Różakolski produkuje swoje wirówki, czerpiąc z Alfa Laval. W 1934 roku na Wystawie Światowej w Nowym Jorku, odpowiedniku dzisiejszego Expo, z polskich produktów tylko dwa otrzymały złoty medal - pierwszym był motocykl Sokół, a drugim była 100-litrowa wirówka do mleka firmy Różakolskiego - opowiadał, nie ukrywając z żalem, że nic nie upamiętnia tego wyjątkowego dzieła, nawet nazwa ulicy dla imienia jego twórcy.
Dalej Jarosław Mikołajczyk opowiedział kolejne dzieje firmy, która przetrwała okupację niemiecką, ale ulec musiała przymusowej nacjonalizacji w okresie Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Mimo iż Stanisław Różakolski próbował utrzymać ją we własnych rękach, dekretami okradziono go z jego dorobku, tworząc na bazie firmy kombinat Gnieźnieńskie Zakłady Metalowe Przemysłu Terenowego, który później przekształcono w w Fabrykę Maszyn i Urządzeń Pakujących "Spomasz", dziś, po perturbacjach lat 90., funkcjonujących jako sprywatyzowane przedsiębiorstwo pod duńskim kierownictwem jako Trepko.
Zaduszki Fabryczne były prawdziwie podróżą w przeszłość (choć krótką), której historię opowiadać można wyłącznie opierając się na tym, co udało się znaleźć w archiwaliach. Gdzieś w tle wybrzmiewało echo: co następcy będą wspominać po obecnym okresie, w którym my teraz żyjemy? Prawdopodobnie jednak nikt się nad tym nie zastanawia, tak jak nikt nie myślał o tym w XIX wieku czy w latach 20. lub 30. A tymczasem ktoś, prędzej czy później, będzie chciał do tego wrócić...
Przy okazji spotkania na ręce Muzeum Początków Państwa Polskiego Dawid Jung przekazał porcelanową tablicę z siedziby dawnego Wójtostwa, które mieściło się przed wojną w domu na Winiarach (dziś przy ul. Gdańskiej), odkrytej przypadkowo kilka lat temu podczas remontu budynku.