Na dźwięk łańcuchów, spora grupa zwiedzających otoczyła pręgierz, do którego przykuto skazańca. Ludowi zgromadzonemu wokół niepotrzebne były wyjaśnienia z jakich powodów jegomość został skuty. Tak samo było w przypadku drugiego, który prowadzony był w dybach tuż za wozem. Podobnie jak przed setkami lat, liczyło się przede wszystkim widowisko dla gawiedzi.
Na hasło sędziego, że należy dokonać „próby wody”, wszyscy tłumnie wyruszyli za wozem w kierunku jeziora Jelonek. Chciano sprawdzić, czy poprzez utopienie jegomościa w wodzie, okaże się on... niewinny. Po drodze skandowano go i obrzucano zepsutymi warzywami, co by jeszcze bardziej go poniżyć za jego złe uczynki. Już nad brzegiem jeziora przekazano, że zmieniony został werdykt i złoczyńca ma zostać... nabity na pal. Kiedy wóz wraz z tłumem zawracał do osady, rozpętała się na dobre burza. Najwidoczniej słowiański bóg Perun dał znać, że nie życzy sobie takiego obrotu spraw, dlatego zesłał gromy i deszcz, skutecznie powodując rozpierzchnięcie się całego tłumu w różne strony. Dzięki temu obaj skazańcy odzyskali wolność i czym prędzej czmychnęli z grodu, jak najdalej się dało.
Wkrótce po przejściu ulewy, w gnieźnieńskim grodzie zjawił się największy władca ówczesnej Europy – cesarz Otton III. Przybywając do stolicy, wybrał formę wyprawy pielgrzymkowej, przebierając się w pątniczy strój i udając się z pokorą przed grób św. Wojciecha. Przed grodem przywitał go książę Bolesław Chrobry. Władcy udali się wespół do świątyni, gdzie Otton oddał pokłon relikwiom świętego, a widząc ogrom i dostatek gnieźnieńskiego grodu, nałożył diadem na głowę polskiego księcia, wzywając go do przyjaźni i współpracy politycznej.
Niedzielny wieczór wieńczyła najbardziej dostojna uroczystość tego dnia – tytułowa koronacja królewska. Odbywająca się u stóp katedry, tuż przed pomnikiem pierwszego polskiego króla, zgromadziła liczną widownię. Niemniej, po raz kolejny ze względu na pogodę, organizatorzy zmuszeni byli skrócić inscenizację, gdyż nad Gniezno nadciągała trzecia z kolei tego dnia burza. Niczym zrządzeniem losu - biskup dokonał akurat uroczystego nałożenia korony nowemu (i pierwszemu) królowi Polski, a także wręczył pozostałe insygnia władzy, kiedy z chmur spadł na wszystkich rzęsisty deszcz. Pozostało się tylko zastanawiać, czy to licho drzemiące gdzieś w tej ziemi od lat daje o sobie znać, czy może jednak to wyraźny znak, że władcy zamiast bawić gawiedź powinni już wziąć się za rządzenie swoim krajem. Trudno bowiem wyjaśnić taką ilość zbiegów okoliczności, jakie pogoda tego dnia spotykała organizatorów wydarzenia.
Trzeba jednak przyznać, że wszystko przyćmić starano się ucztą królewską, która odbyła się na Rynku wkrótce po zakończeniu deszczu. Na stole pojawiło się prawdziwe, swojskie jadło z nadziewanym prosiakiem. Król i dostojnicy, zasiadłszy przy stole, jadali, pili i częstowali wszystkich, którzy mieli odwagę zbliżyć się do królewskiego stołu, a czas wszystkim umilać starali się grajkowie ze Stowarzyszenia G:15, którzy na tę okazję przygotowali specjalny program muzyczny.
Zmierzchało, kiedy nad gnieźnieńskim Rynkiem zapadały już ciemności, a słońce powoli chowając się za katedrą, oświetlało postać glinianego króla, którego przez cały dzień wykonywali artyści z Poznania. Siedzi z kielichem, zastanawiając się co przyjdzie krajowi z jego nowych rządów...