Krzyk ten jednak nie zabrzmiał w uszach gnieźnian w 1945 roku, kiedy to katedrę podpalili sowieci dwa dni po opuszczeniu Gniezna przez Niemców. Dziś, 10 lutego przypada znamiennie podobna rocznica podpalenia bazyliki. Jest to jednak historia trochę inna do tej, jaką pamiętają jeszcze ostatni najstarsi mieszkańcy Gniezna. Tą, którą opowiemy, nie zrelacjonuje nam już żaden gnieźnianin, a jedynie źródła historyczne. Wszystko miało bowiem miejsce 247 lat temu, w 1769 roku…
Wspomnienie o rzeźniku
Historia zaczyna się w 1767 roku na gnieźnieńskim Grzybowie Panieńskim. W tej jurysdykcji, mającej własne prawa miejskie, radę i burmistrza, a więc stanowiącej faktycznie osobne miasto, mieszkał urodzony tutaj Antoni Morawski. W kwietniu 1767 roku, mając 23 lata i posiadając status czeladnika rzeźniczego, został wybrany szafarzem Rady Miasta Grzybowa. W grudniu tego samego roku, na wskutek odmówienia wykonania polecenia burmistrza Krzysztofa Grycyngiera, a także zniesławienia jego i burmistrzowej, został postawiony przed sądem. Otrzymał wówczas wyrok skazujący na sześć tygodni pobytu w gnieźnieńskim więzieniu, a także 115 grzywien kary. Źródła nie wspominają, jak mu się to udało, ale Antoni Morawski uniknął kary uciekając z miasta dzień przed odprowadzeniem go do więzienia, 1 stycznia 1768 roku.
Końcówka lat 60. XVIII wieku, to okres dużych napięć społecznych w całym kraju. Wszystko to działo się w momencie, kiedy Rosja coraz chętniej spoglądała na wschodnie tereny Rzeczpospolitej, a państwem rządził Stanisław August Poniatowski, posiadający spore poparcie wśród wojsk i elit… rosyjskich. 29 lutego 1768 roku, w Barze na Podolu, powołana została konfederacja zbrojna, przeciwko polityce ekspansywnej Rosji i działaniom uległego jej polskiego króla, a także w obronie wiary katolickiej. Do konfederatów dołączył również Antoni Morawski, który prawdopodobnie jako pierwszy z Wielkopolski, jeszcze na wiosnę 1768 roku, powołał swój oddział składający się z gnieźnian, opanował Gród Lecha wraz z okolicami, uznał pozostałych wielkopolskich działaczy konfederacji i ruszył na odsiecz Rzeczpospolitej.
Walki, jakie prowadził, przypominały jednak bardziej partyzantkę, bowiem kraj był już osaczony przez wojska rosyjskie, które król sprowadził wcześniej dla „ochrony kraju”. Działania Antoniego Morawskiego zostały zauważone przez dowódców konfederacji, od których otrzymał tytuł porucznika i wraz ze swoim oddziałem dołączył do regularnych wojsk konfederatów. Wyruszył z nimi na wyprawę do Prus Królewskich. Pod Chojnicami doszło 3 grudnia 1768 roku do przegranej przez konfederatów bitwy, z której Antoni Morawski zdołał uratować część wojsk i postanowił ponownie przejść do partyzantki.
Ognisty odwet
Zuchwałość i sława, jaką do tego czasu zyskał wśród konfederatów, jak i jej przeciwników, stała się już tematem legend i opowieści. Jego nazwisko dobrze znali również Rosjanie, którzy ciągle deptali mu po piętach, próbując go pojmać i wziąć do niewoli. W ten sposób carskie oddziały pościgowe dotarły do Gniezna, gdzie jeszcze kilka dni wcześniej bawił gnieźnieński konfederat. Przybył on tu zapewne odwiedzić swoją żonę Mariannę oraz dzieci, które od dłuższego czasu nie widziały już ojca. Rosjanie weszli do Gniezna od strony Poznania 10 lutego 1769 roku, przeszukując składy, domy i zaglądając w każdy kąt.
Nie zastawszy konfederata, a dowiedziawszy się, że zmierza on w kierunku rodzinnego miasta, przyczaili się na niego (także z armatą), obstawiając wszystkie ulice w Gnieźnie i Grzybowie. Partyzant, ostrzeżony zapewne przez niektórych mieszczan, postanowił zaatakować z kilku stron razem ze swoimi ludźmi. Oddział jego składał się również z gnieźnian znających teren, więc nacierając na rosyjskie pozycje podwórkami i ogrodami, wprowadził chaos w strategii przeciwnika, ostrzeliwując ich z różnych stron, powodując przez to u nich dezorientację. Korzystając z panującego zamieszania, konfederaci uciekli poza miasto. To chyba właśnie wtedy doszło do przypadkowego, lub specjalnego ostrzelania katedry z armaty.
Niestety, nie wiadomo co było motywem takiego postępowania Rosjan. Wiadomo tylko, że musieli być rozzuchwaleni swoim pobytem w mieście i źli, że konfederatowi udało się uciec. Oddane kilku salw w kierunku katedry wyraźnie zostały odebrane jako odwet, być może za pomoc mieszczan złożoną partyzantom. Na szczęście, a być może zrządzeniem boskim, jednak nie doszło do podpalenia. Czemu drewniane wieże katedry nie zajęły się ogniem? Kto powstrzymał strzelających? Co chcieli w ten sposób osiągnąć? Czy zostali ukarani? A może byli przekonani o ukrywających się weń konfederatach? Dziś już tego nie wiadomo. Wiadomo za to, że od tej pory, co roku 10 lutego w katedrze gnieźnieńskiej kapituła odprawiała mszę dziękczynną za ocalenie świątyni. To pokazuje dobitnie, że działania wojsk rosyjskich musiały wyglądać poważnie, a ich zamiary podpalenia bazyliki były jak najbardziej szczere. Należy tu dodać też, że zaledwie 9 lat wcześniej spłonęła ona na wskutek pożaru tej części miasta i praktycznie niedawno została odbudowana.
Ogień odwetowy?
Jest jeszcze inna historia, niestety nie datowana, ale opowiadana przez ówczesnych pisarzy. Również ona mogła się wydarzyć w Gnieźnie 10 lutego 1769 roku. Korzystając z ciemności nocy Antoni Morawski, wraz z sześcioma kompanami, zakradł się do miasta i po cichu "uśpił" jednego z Rosjan pilnującego armaty ciosem szabli w głowę. Samą armatę schowali do pustej piwnicy jednego z domów, po czym równie cicho i szybko uciekli z miasta. Ledwo wyszli poza zabudowania, a już usłyszano larum i wrzaski. Rosjanie domyślili się kto to zrobił, więc byli tym bardziej wściekli i rozzuchwaleni, gdyż podejrzewali mieszczan o współpracę w całej akcji. Czy to po tej akcji carscy żołnierze postanowili ostrzelać katedrę, chcąc dokazać gnieźnianom? Czy może jednak schowanie armaty było właśnie "nagrodą" dla Rosjan od Morawskiego za ich ogniste zachowanie? Tego też nie wiadomo, gdyż relacjonujący tego nie uściślają.
Jakie były dalsze koleje losu Antoniego Morawskiego? Zobacz więcej: Rzeźnik z Gniezna o słabej głowie i mocnym duchu
*Powyższy artykuł ukazał się po raz pierwszy 23 stycznia 2015 roku. Jego reedycja na potrzeby rocznicy nastąpiła 10 lutego 2016 r.