Wielu światłych i oddanych współczesnym bogom śmiertelników twardo stoi ciągle przy swoim umieszczając filmiki w mediach społecznościowych pokazujące jak zabić domową nudę. Relacje z kontynuowania siłowni, joggingu czy wspinaczki w domowych pieleszach świadczą o tym, czym tak naprawdę dzisiaj człowiek żyje - co stanowi dla niego cel życia i jaką wartość ów cel posiada: doskonała sylwetka, profesjonalny strój, ego-kampania w mediach, pseudo-osiągnięcia typu „zrobiłem to”, harmonia duchowa, podróże na koniec świata latem czy zimą. Oczywiście ktoś powie: spokojnie, to tak dla żartu i rozładowania emocji. Odpowiedź jednak ciśnie się prosta: tak, jasne, ale chyba nie tędy droga, gdyż dzisiejsza wirusowa okoliczność to nie żart.
Przenieśmy się na chwilę na Półwysep Apeniński. Włochy pełne słońca i ciepłego powiewu przyjemnego wiatru. Wyobraźmy sobie nas spacerujących wzdłuż włoskich wybranych pięknych plaż albo wśród starożytnych chrześcijańskich miast. Postarajmy się znaleźć na chwilę w małej pełnej włoskiego klimatu restauracyjce w Weronie. Może wspomnijmy klimat północnej Gardy albo historycznego Rzymu. Kiedy jest nam już tak dobrze i przyjemnie odnajdźmy Pompeje i jak we śnie nam się to zdarza uciekajmy, bo dosięgnie nas gorąca lawa. I już na nic się okażą wszelkie życiowe „osiągnięcia” sportowe, najlepsze wyniki, sprawność czy buddyjska harmonia. One wyśmieją nas pierwsze, gdy tylko lawa pochłonie nas jednym dotknięciem.
Ludzki życiowy obłęd miał kilka tygodni temu jeszcze inne oblicze: antykatolickie hasła mąciły ludzkim umysłem łatwowiernie oddającym się współczesnym zachciankom. I nagle wszystko przycichło, świat stanął w miejscu. Mało kto robi teraz publiczne wrażenie: tematy się wyczerpują i coraz trudniej jest żyć na wirtualną odległość. Po paradoksalnej euforii pozostania w domach, włącza się przycisk jak właściwie wygląda moje życie. Po wrzuceniu kilku filmików, próbie podjęcia wszelakich maści wyzwań okazuje się, że ojciec rodziny nie potrafi rozmawiać z dziećmi, a matka nie rozumie odrabiania lekcji. Rodzina stanęła w miejscu.
I tu dochodzimy do życiowego i ludzkiego jednocześnie dramatu jakim stała się egzystencja współczesnego człowieka, która lekką ręką wyparła z życia normalną rodzinę, życie dziecka w łonie matki, jesień życia starszego człowieka, naturalne poczęcie człowieka. Wszystko to co pomaga przetrwać gatunkowi ludzkiemu było zastępowane dewiacją prawdziwego życia. Od lat odbiera się oddech normalności usypiając właściwą rolę człowieka na tym świecie.
W dzisiejszej głuszy wymalował się przed oczami świat obłudy i kuglarstwa. Odbijające się od ściany do ściany ludzkie myśli niejednokrotnie mruczą i pełzają z sumieniem na wierzchu.
Jesteśmy od lat świadkami głębokiej dewaluacji życia chrześcijańskiego, a ściślej katolickiego, której odzwierciedleniem są dzisiaj puste kościoły, z których nie usłyszy się o wielkiej pokucie, karze boskiej, piekle za grzechy, ulotnym życiu ziemskim i katolickiej perspektywie życia wiecznego. Czy to jest walka z wirusem? Medialnie odpowiedź brzmi: tak. Mimo wszystko spłoszone dusze wyrwane ze swego życiowego porządku poruszają się po omacku jeszcze z uśmiechem na twarzy. Jednak i ten uśmiech zniknie, gdy tylko staną na krawędzi duchowej przepaści, nad którą właśnie stoją i która niczym gorąca lawa pochłonie ich w całości, jeśli nie otrzeźwieją i nie ruszą w dobrą i Bożą stronę.