Była sobota 26 lipca 1947 roku, niedaleko leśniczówki w Lesie Jelonek przy szosie witkowskiej, położonej na obrzeżach Gniezna. Słońce świeciło jeszcze wysoko, była godzina 15.
Funkcjonariusz MO Tadeusz Ziebel wyciągnął z torby plik formularzy, które ułożył na masce samochodu. Na samym wierzchu znajdował się pusty jeszcze protokół przesłuchania świadka. Przed nim stał Michał Łaziak, mieszkaniec kamienicy przy ul. Witkowskiej 107. Niech pan opowiada, jak pan znalazł zwłoki - zaczął milicjant przesłuchanie, a sam zaczął skrzętnie notować. Powracałem z Lasu Jelonek, gdzie zbierałem drewno na opał i zauważyłem stojące dwie kobiety. One powiedziały mi, że nad stawem w Lesie Jelonek leży trup. Na miejsce poszedłem osobiście i stwierdziłem, że zwłoki trupa są żeńskie, niewiadomego mi pochodzenia. O powyższym zawiadomiłem leśnictwo Jelonek, a który natychmiast powiadomił telefonicznie milicję - mówił mężczyzna, co też funkcjonariusz zawarł w protokole.
Szosa witkowska w kierunku Lasu Jelonek, fot. 2019
Kilkadziesiąt metrów dalej milicjanci śledczy wciąż jeszcze oglądali miejsce ujawnienia ciała, leżącego w trudno dostępnym podmokłym miejscu. Część z nich zakrywała twarze chusteczkami, nie mogąc znieść unoszącego się fetoru. Widok był makabryczny. Zwłoki płci żeńskiej lat mniej więcej około 40. Częściowo w rozkładzie, data od zgonu mniej więcej 4 miesiące, brak obu przedramion, twarz przedstawia gołą czaszkę zniszczoną przez robaki, uzębienie zdrowe, drugi górny prawy siekacz pokryty złotą koroną. Owłosienia głowy brak, zwłoki ubrane w płaszcz brązowy, czarną suknię, białą halkę (...) - zawarto w notatce z oględzin. W pobliżu znaleziono jeszcze męską laskę i nic więcej – żadnej torebki, żadnych dokumentów. Kim była? Co się stało? Jak długo tu leżała? Pytania się mnożyły. W międzyczasie na miejscu tragicznego odkrycia zaczęło się pojawiać coraz więcej gapiów. Wkrótce też milicjanci zadzwonili po strażaków, by pomogli w przeniesieniu zwłok. Kiedy już się to udało, zawieziono je do kostnicy szpitala miejskiego. Wstępnie przyjęto, że śmierć nieznanej z imienia i nazwiska denatki nastąpiła na skutek nieszczęśliwego wypadku.
235
Dzień później, podczas drobiazgowego przeszukania ubrań, które miała na sobie kobieta, znaleziono trzy kwity poświadczające pobranie renty z ZUS. Numer klienta na każdym z nich był ten sam - 235. To był jedyny trop, jaki udało się odnaleźć funkcjonariuszom, dlatego nie pozostało im nic innego – milicjanci od razu wykonali telefon do siedziby zakładu w Poznaniu i już po pewnym czasie mieli potwierdzenie – należały one do niejakiej Józefy Mendalowej, zamieszkałej w jednym z domów przy ul. Kawiary w Gnieźnie. Informacja ta trafiła do śledczych, którzy od razu udali się pod wskazany adres. Dzięki temu w krótkim czasie już wiedzieli bardzo dużo o zmarłej.
Józefa Mendala (w dokumentach także Mendel) przybyła do Gniezna w 1932 roku w wieku 39 lat (dokumenty wskazują dwie daty urodzin - 1893 i 1883 r.). Nie miała dzieci, ani męża. Pochodziła z niewielkiej wsi Złota koło Sandomierza. Była jedną z wielu osób, które w okresie kryzysu gospodarczego wędrowały po kraju, poszukując jakiegokolwiek zatrudnienia. Od samego początku zamieszkała na Kawiarach w gospodarstwie Stołeckich, podejmując się pracy jako służąca. Tę rolę sprawowała do wybuchu wojny, w trakcie której została zmuszona przez okupanta do zatrudnienia w innym miejscu, na wsi. Po zakończeniu okupacji, podupadła na zdrowiu przeszło 50-letnia kobieta, zamieszkała u rodziny Grutmanów przy tej samej ulicy – byli oni spokrewnieni ze Stołeckimi. Z wiekiem Mendalowa czuła się coraz gorzej, a w ostatnich miesiącach dolegające jej bóle reumatyczne uniemożliwiały normalne poruszanie się. Dlatego korzystała z laski, którą pożyczyła od jednego z lokatorów. Zniknęła mniej więcej 25 dni przed odnalezieniem ciała.
Kwity odnalezione przy zwłokach odkrytych w Lesie Jelonek w 1947 roku
Poszlaki
29 lipca, trzy dni po znalezieniu zwłok, przy stole sekcyjnym w podziemiach szpitala miejskiego stanął sędzia Grabski oraz aplikant sądowy w roli protokolanta Zgiernicki. Wraz z nimi obecny był dr Józef Wójtowski, biegły lekarz, a także starszy wywiadowca Henryk Owczarzak z agentury śledczej MO. Już wiedzieli, kim jest zmarła, ale trzeba było ustalić okoliczności zgonu.
Przed nimi leżało rozkładające się ciało, którego stan – jak już z góry ustalono – nie pozwalał na dokonanie pełnej sekcji. Nie było mowy o odnalezieniu jakichkolwiek śladów na skórze, której już w wielu miejscach brakowało. Zastanowienie budziły jedynie dwa fakty – brak rąk oraz fragmentu przedramion, a także uszkodzenie klatki piersiowej w postaci złamania kilku żeber z prawej strony oraz obojczyka. Uszkodzenie kończyn spowodowane mogło zostać przez ich ucięcie (na tej samej wysokości), jednak nie ustalono, co mogło tego dokonać. Stwierdzono, że najprawdopodobniej kobietę przejechał jakiś pojazd, względnie pociąg np. idącej obok szosy witkowskiej kolei wąskotorowej. Czyli był to wypadek? Czy może jednak morderstwo?
Plotki
Jeszcze przed dokonaniem sekcji zwłok, milicjanci przesłuchali osoby mieszkające w tym samym domu co zmarła kobieta. Jak sobie przypominam Mendal Józefa zamieszkiwała u mnie od listopada 1945 roku do chwili tajemniczego odejścia. Dnia 12 lipca 1947 roku odeszła w niewiadomym kierunku i nie przyszła do dnia dzisiejszego. Myśląc o tym, że poszła gdzieś do swoich znajomych - ponieważ ona często wychodziła i przychodziła dopiero po tygodniu, nie meldowałam o jej zaginięciu - tłumaczyła się Magdalena Grutman, u której mieszkała nieżyjąca kobieta. Przesłuchana Stefania Kołek z domu Stołecka, mieszkająca w tym samym domu, zeznała nieco więcej: Od chwili nieotrzymania renty zdradzała początki choroby psychicznej. Dzień poprzedzający jej odejścia będąc u mnie powiedziała mnie, że musi sobie poszukać innego miejsca dlatego iż zdaje się jej, że wszyscy oddadzą ją do zakaźni. Nie zważałam na jej te słowa gdyż jak już zaznaczyłam była ona już w stanie anormalnym i stale takie słowa powtarzała.
Wynik sekcji zwłok z 29 lipca pozwolił dojść śledczym do wniosku, że ktoś mógł „pomóc” kobiecie odejść na tamten świat. Wieść gminna już niosła pogłoskę, że było to morderstwo. Do milicjantów zaczęły dochodzić informacje, że Józefa była niedołężna, a także znęcano się nad nią itp.
Prawdopodobnie na podstawie tych pogłosek już 3 sierpnia zatrzymano Tomasza Stołeckiego. Zeznał iż znał denatkę, pracowała u niego przed wojną jako służąca, a w 1945 r. zamieszkała u Grutmanowej. Była to kobieta chorowita i zreumatyzowana. Ostatnią razą widziałem ją 12 lipca jak oddaliła się około godziny 18-tej w nieznanym mi kierunku ale szła ul. Słoneczną do szosy witkowskiej - zeznawał podejrzany. Dlaczego go zatrzymano? Miał dość mroczną przeszłość...
Rysunek orientacyjny miejsca odkrycia ciała, wykonany przez milicję w 1947 roku
Problem
Postanowiono nieco oddalić się od najbliższego otoczenia zmarłej i śledczy zaczęli przepytywać sąsiadów lub jej znajomych. Wówczas milicjantom zaczął się naświetlać całkiem inny obraz...
Jak zeznawała Maria Kuczyńska z ul. Słonecznej, zmarła mówiła jej o Grutmanowej, że chce się jej pozbyć: Każdy się dziwił o dziwnym zniknięciu i również każdy opowiadał i dziwił się temu i nieraz opowiadają, że ona nie była w stanie tak daleko do lasu iść i kto wie czy oni nie sami ją nie usunęli. Z zeznań zaczynał powoli wynikać jasny obraz iż zmarła Józefa nie byłaby w stanie sama dojść aż do Lasu Jelonek, oddalonego od miejsca zamieszkania o dwa kilometry. Zresztą – po co miałaby akurat tam iść?
Michał Dereziński przyznał iż bywał w domu Grutmanowej i widział na własne oczy, jak Józefa Mendalowa często leżała w łóżku, nie mogąc wstać. Grutmanowa stale dążyła do tego, aby wymienioną oddać do Dziekanki lub też do przytułku starców lecz dlaczego zapodać nie mogę, a uważam, że jej się sprzykrzyła i była zbędna ponieważ nie pracowała. Grutmanowa jej nie żywiła a zdarzył się raz po raz wypadek, że jej nie podała do jedzenia - zeznawał śledczemu.
Powód
Zeznania listonosza Mieczysława Lipeckiego pozwoliły ustalić, że przybył do Józefy Mendalowej z rentą 11 lipca 1947 roku, ale nie zastał jej w domu. Od domowych otrzymałem oświadczenie, że jeszcze nie powróciła, a kiedy wychodziła miała oświadczyć, że musi sobie odejść gdyż jakby tu była dłużej to by ją zabrali do rakarni. Kiedy płaciłem Mendalowej w czerwcu pieniądze to nie wyczułem od niej jakiejkolwiek choroby psychicznej.
Dopiero zeznania Pawła Maciejewskiego zamieszkałego przy ul. Kawiary (bliżej Osińca) uznano za wiążące dla całej sprawy: Była to kobieta mocno ułomna tak, że o ile by sama miała sama udać się do lasu to potrzebowała by drogą do przejścia przez dwa dni - twierdził. Jak przyznał milicjantowi, Mendalowa była u niego 11 lipca na obiedzie: Dnia zapodać nie mogę, czy to było następnego dnia lub dwa dni po jej pobycie u mnie w mieszkaniu, jechał Stołecki wozem w jednego konia, mogła być godzina 22 lub też po 23 gdyż już zapadał zmrok w kierunku Osińca - Szczytnik - Jelonka. Co wiózł na wozie i w jakim celu jechał zapodać nie mogę.
Oryginalna fotografia przedstawiająca miejsce ujawnienia zwłok, wykonana na miejscu zdarzenia w 1947 roku.
Z uwagi na drastyczność ujęcia zostały one zakryte.
Zdrajca
5 sierpnia zapadła decyzja o tymczasowym aresztowaniu Tomasza Stołeckiego, jako podejrzanego o morderstwo. Przesłuchany pod tym kątem mężczyzna nie przyznał się i zaprzeczał, by miał cokolwiek wspólnego ze śmiercią kobiety. Nawiązując do rzekomej wieczornej jazdy stwierdził jedynie iż tylko w drugiej połowie lipca jechał do kowala w Wierzbiczanach. W zeznaniach nie padają informacje, jak odnosi się do wspomnianej wyżej podróży, podanej przez świadka.
Sam Stołecki nie był czystą postacią. W jego kartotekach widniało bardzo poważne przestępstwo - przynależność do narodowej listy niemieckiej. Był Volksdetuschem, za co otrzymał po wojnie karę pięciu lat pozbawienia praw publicznych oraz przepadku jego majątku. Mieszkańcy wiedzieli, jakie było jego zachowanie podczas okupacji, kiedy wywyższał się ponad innych Polaków. Gnębił, groził, donosił, a dzieci wychowywał w duchu „czysto hitlerowskim” - przynależały nawet do Hitlerjugend a ostatecznie nawet on sam zapisał się do SA. Okoliczności te sprawiły iż przez pewien czas był nawet w niewoli sowieckiej, ale powrócił jeszcze w 1945 roku do Gniezna. Cień jego przeszłości nadal na nim spoczywał.
Mimo jego brunatnej karty w życiorysie, nie mając żadnego twardego dowodu przeciwko niemu, zdecydowano się go zwolnić z aresztu 14 sierpnia. Mimo to wszelkie poszlaki wskazują, że przyczyna śmierci nastąpiła wyłącznie ze strony tak podejrzanego Stołeckiego Tomasza i Grutmanowej Magdaleny, którzy wszelkimi siłami starali się nieszczęśliwą usunąć gdyż była dla nich zbędną (...) - pisał w sprawozdaniu st. wyw. Henryk Owczarzak. Dokumentację w tej sprawie raz jeszcze opracowano i... 18 września tego samego roku umorzono „wobec braku dowodu winy”.
Nocna eskapada
Do akt milicjanci wrócili raz jeszcze - w listopadzie 1947 roku sprawą zajęła się Komenda Wojewódzka Milicji Obywatelskiej w Poznaniu. To ona zapoznała się z całą dokumentacją i nakazała dokonanie jeszcze dodatkowych przesłuchań oraz obserwacji podejrzanego.
Na podstawie nowych informacji stwierdzono iż Mendalowa mogła mieć większą ilość gotówki, jednak temu przeczyły inne zeznania świadków. Ktoś gdzieś też słyszał iż Czesław Stołecki, brat podejrzanego, miał twierdzić iż ten byłby w stanie zamordować człowieka. Znowu tylko słowa... Większość nowych zeznań jednak dotyczyła wyłącznie okupacyjnego okresu z życia Volksdeutscha i jego rodziny.
W styczniu 1948 roku dokonano konfrontacji Pawła i Wiktorii Maciejewskich oraz Tomasza Stołeckiego. Chodziło o rzekomą wieczorną jazdę wozem w kierunku Osińca w dniach, w których zaginęła Józefa Mendalowa. Ten pierwszy twierdził, że zarówno on i jego żona widzieli go w tej sytuacji w 2 - 3 dni po tym, jak kobieta ich odwiedziła, a potem zniknęła. Ten drugi stanowczo zaprzeczał twierdząc, że wóz był w tym czasie na żniwach u jego krewnego w Lulkowie. Nie widzieli, co było na wozie, bo było już zbyt ciemno. W toku śledztwa wykluczono, by zeznania Maciejewskich stanowiły jakąś zemstę na Stołeckim.
Szosa witkowska przez Las Jelonek, fot. 2019
Poszlaki
Sprawa prawdopodobnie nie znalazła swojego finału. Zwłoki kobiety pochowano jeszcze w lipcu na cmentarzu przy ul. Witkowskiej. W ostatnim sprawozdaniu milicjant Henryk Owczarzak pisał w styczniu 1948 roku: Dziwnym faktem i zastanawiającą rzeczą jest dlaczego Stołecki nie zapodał pierwszego dnia jego aresztowania, że wozu nie miał na swoim gospodarstwie, a dopiero teraz, gdzie mógł przez tak długi okres czasu namówić świadków do fałszywych zeznań. I to pisał śledczy, który prowadził sprawę!
Wydaje się, że postępowanie, nawet jak na warunki panujące w tamtym powojennym czasie, prowadzono dość nieumiejętnie. Oczywiście, druga połowa lat 40. XX wieku to czas, kiedy służby podległe państwu kładłby bardziej nacisk na szukanie sprawców czynów mających znamiona antypaństwowych czy "szpiegowskich". Niemniej, patrząc z dzisiejszego punktu widzenia, podczas czytania akt (które w nietypowych okolicznościach dotrwały do naszych czasów), pojawia się wiele bardzo oczywistych pytań i wątpliwości:
- kobieta rzekomo nie była w stanie sama dojść do Lasu Jelonek, ale znaleziono ją w tym miejscu, częściowo zanurzoną w stawie. Jest niemal oczywistym, że ktoś musiał w to miejsce podrzucić ciało.
- jej zaginięcia, mimo złego stanu zdrowia, nikt nie zgłasza przez około dwa tygodnie - domownikom jej nieobecność była im w zasadzie na rękę.
- z zeznań jednego ze świadków wynika, że z jej pokoju zniknęły dwa płaszcze należące do niej – wątek ten nie pojawia się już później w aktach.
- w dochodzeniu nie zostało ustalone, co się stało z dłońmi kobiety – czym je odcięto i czy je w ogóle odnaleziono?
- brakuje ustalenia – zakładając, że byłby to wypadek - w jaki dokładnie sposób mogło dojść do złamania żeber i jednoczesnego odcięcia rąk? Może odjęcie kończyn było początkową próbą rozkawałkowania zwłok w celu ich ukrycia i po tym morderca zrezygnował z tego zamiaru, podrzucając ciało w mało dostępnym miejscu? Tego wątku również nikt nie rozpatruje.
- brakuje przesłuchań mieszkańców ul. Witkowskiej z okolic Lasu Jelonek czy chociażby maszynistów kolei wąskotorowej.
Podmokłe tereny, które w 1947 roku były stawem. W tym miejscu ujawniono zwłoki, fot. 2019
Odkrycie zwłok w leśnym stawie, blisko ruchliwej drogi wskazuje na to, że sprawca prawdopodobnie nie miał planu, co zrobić z ciałem. Zgon kobiety mógł być więc wciąż dziełem przypadku, choć nie wyjaśnia to obrażeń, jakie ona odniosła. Co więcej sprawca musiał dobrze wiedzieć, gdzie porzucić zwłoki. Jeśli faktycznie nastąpiło to w godzinach wieczornych lub nocnych, musiał mieć świadomość tej lokalizacji i dobrze znać teren. Co więcej – brnął w bardzo podmokłym terenie, zanim ciało porzucił około 20 metrów od drogi. Kim był? Dlaczego to zrobił? Na to odpowiedzi w aktach już nie ma.
Dziś grób Józefy Mendalowej już nie istnieje. Staw, w którym znaleziono jej ciało, jest już tylko bagniskiem porośniętym trzciną. W aktach sprawy znajdują się nadal: trzy kwity z ZUS-u, które znaleziono przy zwłokach, książeczka pracy wydana przez niemieckiego okupanta Józefie Mendalowej oraz potwierdzenie zameldowania z 1932 roku przy ul. Kawiary. Czy to tam spotkała ją śmierć, czy gdzieś indziej?
* * *
W teczce zawierającej akta sprawy znaleźć można jeszcze dwa zdjęcia, które zupełnie nie pasują do tej historii – fotografie komunijne dwójki dzieci – Stanisławy i Władysława Snopek. Kim byli i czy mają coś wspólnego z tym zdarzeniem? Odpowiedzi na to pytanie nie ma...
Z uwagi na brak jednoznacznego dowodu winy nazwiska osób, wobec których padały podejrzenia w tej sprawie, zostały zmienione. Osoby mogące wiedzieć coś więcej o tej historii, znające inne podobne wydarzenia z Gniezna i okolic lub posiadające ciekawe zdjęcia, prosimy o kontakt: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Za pomoc w zlokalizowaniu i wskazaniu materiału dziękuję pracownikom Komendy Powiatowej Policji w Gnieźnie i Archiwum Państwowemu w Poznaniu Oddział w Gnieźnie.