Gniezno na początku XVII wieku obejmowało obszar zajmowany przez dzisiejsze centrum miasta. Nie był to jednak jednolity organizm, ale niejako cztery odrębne jednostki administracyjne - Gniezno, jako miasto królewskie, zlokalizowane było na Wzgórzu Panieńskim i ograniczone było murami (obecnie Rynek i przyległe ulice). Osobnymi miasteczkami (jurysdykcjami) były: Grzybowo Świętojańskie na północy, Wójtostwo od wschodu oraz Cierpięgi od południa.
* * *
Była sobota 27 kwietnia 1613 r. Gniezno było pełne krajowych i zagranicznych kupców, którzy przybyli tu na odpust św. Wojciecha z nadzieją na ubicie interesu. Sukna, sól, piwa, wina, skóry i wszystko, czym handlowano w tym okresie, wypełniały stragany i sukiennice rozlokowane w pobliżu Rynku. Gwar różnych języków, a także przekrzykujący się kupcy rozlokowani byli po domach mieszczan, u których wynajmowali pokoje i magazyny na swój towar. W trakcie odpustu największe obroty notowały także liczne karczmy...
Ognisty podmuch
Jak wspominał kronikarz, na tarczy zegarowej była godzina 14. Mieszkańców Wójtostwa, przebywających w okolicach nieistniejącego już dziś kościoła św. Mikołaja (naprzeciwko dzisiejszego MOK-u), zaalarmowały krzyki o pożarze zauważonym w warzelni piwa i karczmie, należącej do Kaspra Grzymisławskiego.
Kościół św. Mikołaja na makiecie XVI-wiecznego Gniezna z Muzeum Początków Państwa Polskiego (wygląd hipotetyczny)
Co dokładniej się stało? Nie wiemy. Wiemy natomiast iż drewniany budynek w ciągu kilku chwil zajął się ogniem, a płomienie zaczęły zajmować kolejne domy, obejmując coraz więcej zabudowy. Rozwojowi pożaru pomagał silny wiatr, a także łatwopalna zabudowa: po przedmieściu aż ku bramie Farskiej, potem kościół św. Trójcy to jest farę objął siła biorąc ulic, rynek, ratusz, kościół Panny Maryi i klasztor zakonniczek św. Klary opanował. Zajął się zatem dom gościnny na gościncu poznańskim nad jeziorem Jelenie nazwanem i kościół św. Piotra na górze - relacjonował przebieg zdarzenia 270 lat później Stanisław Karwowski, opierający się na dokumentach archiwalnych.
Wkrótce ogień zajął katedrę, wypalając wieże (oszczędzając jednak wnętrza) oraz pobliskie mniejsze kaplice, wraz z kościołem św. Jerzego i św. Stanisława. Ogień wypalił praktycznie wszystkie budynki kanoników na Wzgórzu Lecha, część zamku arcybiskupiego, a następnie ogień przeniósł się na Grzybowo, gdzie zajął całą drewnianą zabudowę oprócz kościoła św. Jana oraz przyległego klasztoru Bożogrobców. Ponadto płomienie strawiły prawie całe Wójtostwo, kościół św. Michała, św. Wawrzyńca i św. Ducha. Mówiąc w skrócie - spłonęło niemal wszystko: - Ludzie co mogli, w pole wynosili, bo w ulicach i po ogrodach przed gorącem i dymem ostać się nie mogli. Drudzy jako błędni zapomniawszy się nic wynosić nie umieli: drudzy ze strachu ze zdrowiem tylko uciekali. (...) Panny zakonne zakonu św. Klary z przelęknienia, gdy już klasztor ich gorzeć począł, wynieść nie chciały, woląc raczej acz nierozumnie z klasztorem zgorzeć, niż na zgorzały klasztor patrzeć, ale kapłani i zakonnicy i inne ludzie zacni one przymuszeniem z klasztoru wyciągnęli i do folwarku ich na Winiary z tem, co mogli na prędce porwać, zaprowadzili.
Orientacyjny obszar pożaru z 27 kwietnia 1613 roku nałożony na dzisiejszą mapę satelitarną Gniezna. Wówczas było to praktycznie całe miasto oraz przyległe do niego jurysdykcje - Grzybowo, Wójtostwo oraz Cierpięgi.
Ratowanie mienia
Obraz pożaru spisany został także przez jednego z braci franciszkańskich, których klasztor i kościół również pochłonął czerwony kur, choć nie w całości: Skoro począł się ogień na przedmieściu, bracia wszycy podług zwyczaju poszli bronić: brat Szymon Brzezińczyk, subdyakon natenczas, podzakrystyanin będąc kościoła pilnował, aż gdy się ogień ku miastu brać począł, mieszczanie, kupcy i panny zakonne rzeczy swoje do kościoła, niektórzy do zakrystyi nosili, tak że wyżej na chłopa było pełno rzeczy w obu sklepach i zakrystyi. A gdy się nasz kościół zajął, Szymon tento brat podzakrystyanin, chcąc zamknąć zakrystyą, nie mógł przed rzeczami: przywarłszy wyszedł na podwórze i wspomniał sobie, że kluczy zakrystyańskich zapomniał; wrócił się do zakrystyi, szukając ich długo między rzeczami; nie mógł znaleźć. Wtem się w małym chórze zajął chórek, stala, ołtarze, towary i skrzynie ludzkie, tak że już przed ogniem nie mógł więcej wynieść z zakrystyi; wtem w zakrystyi zaczęło gorzeć pomiędzy rzeczami. Franciszkanin starał się jak mógł i tłumił ogień, który przedostał się do wnętrza zakrystii przez... sznurek do dzwonu, który przechodził przez ścianę na zewnątrz wąskim otworem. Choć płomienie ugasił i uratował zakrystię, to jednak cały klasztor spłonął, a w kościele spadł strop. - Ku wieczorowi, gdy już ognie ustawały, tenże brat Szymon wyszedł z zakrystyi od dymu zmęczony, zemdlały, ledwo mówić mogąc. Którzy o tem nie wiedzieli, witali go jak z onego świata, bo słyszeć się dało, że jeden mnich zgorzał.
Wieczorem praktycznie całe miasto było już obrócone w popiół. Nad zgliszcza wystawały mury i wieże nadpalonych kościołów. Wówczas pierwsi gnieźnianie zaczęli wracać w miejsca, gdzie dawniej znajdowały się ich domy, zastając jedynie wypalone fundamenty domów. Kamienice, które były murowane, również całkowicie się zawaliły. Po całej okolicy biegały zwierzęta, które uciekły z obór, a między spalonymi resztkami domów ujawniono szczątki ofiar, które udusiły się lub spłonęły żywcem, nie mogąc wydostać się z szalejącego w mieście żywiołu. Nie znamy bilansu zabitych w trakcie pożaru, a jedynie dysponujemy informacją iż w szpitalu św. Ducha (położonym w rejonie dzisiejszego skrzyżowania ul. Dąbrówki i Krzywe Koło) zginęło pięciu ubogich: (...) pomiędzy nimi Anna Korzeniewska, która niegdyś w Gnieźnie nikomu nie ustępowała w zamożności.
Po lewej - kościół i klasztor OO. Franciszkanów. Pośrodku, przyległy do kościoła stoi klasztor klarysek. Makieta XVI-wiecznego Gniezna z Muzeum Początków Państwa Polskiego.
Bicz boży
Bardzo szybko pojawiły się pytania, jak to było możliwe, żeby pożar mógł tak szybko się rozprzestrzenić. Ciekawą insynuację zawiera wpis w księdze metrycznej kościoła św. Trójcy: (...) ogień (jak zapewniano i przekonano się) z powodu podłożenia w niektórych miejscach umyślnie w tym celu zrobionych kul żelaznych, wewnątrz prochem zapełnionych, spalił całe miasto wraz z ośmiu kościołami (...). Księga wójtowska zawiera za to wpis informujący o trzech żołnierzach konfederacji (?) - Mikołaj Jarocki, Krzysztof Okuń i Jan Przedrzymirski, którzy nie pozwolili ludziom bronić, bili i grozili, i było podejrzenie, że oni podpalili, bo znaleziono nazajutrz dwa instrumenta, jakich używali podczas wyprawy moskiewskiej ku wznieceniu pożaru (...).
Prawda to czy raczej XVII-wieczna wersja teorii spiskowej? Szukanie wyjaśnień było raczej przejawem dość nowatorskiego (na owe czasy) sposobu rozumowania, bowiem kronikarze zawarli także bardziej "oczywistą" adnotację iż - więcej naszym grzechom przypisać to należy. We wspomnianym wpisie w księdze farnej zawarto za to krótką myśl: (...) jeden ksiądz świecki słyszał głos z nieba: Dziękuj Bogu, Gniezno, żeś zgorzało, bobyś się było za grzechy twoje z mieszkańcami zapadło. Cóż takiego zrobili gnieźnianie, że zasłużyli na boską karę? To raczej historia na zupełnie osobny artykuł.
Upadek
Pożar z 27 kwietnia 1613 roku nie spowodował, że mieszkańcy Gniezna wyciągnęli wnioski z tego zdarzenia. Po katastrofie przystąpiono do odbudowy miasta z takim samym, średniowiecznym (ciasnym, chaotycznym) układem ulic i działek, stawiając nowe domy w tych samych miejscach i takiej samej, a więc przeważnie drewnianej lub szachulcowej konstrukcji. Odbudowano ratusz, sukiennice, kramy, wagę miejską, a także kościoły. W niektórych przypadkach prace trwały latami - kościół. św. Trójcy poświęcono na nowo w 1623 roku, a katedrę dopiero po 1641 roku. Pozostałe świątynie również doczekały się odbudowy lub reperacji, ale odmienny los spotkał zamek arcybiskupi, który w formie ruiny przetrwał do XIX wieku, kiedy to został ostatecznie rozebrany. Niemniej, rozkazem magistratu z 1623 roku polecano, by każdy z mieszkańców w swoim obejściu posiadał dostępną wodę, drabinę i inne narzędzia, które mogłyby być pomocne przy gaszeniu ognia. Nic więcej wówczas nie można było zrobić...
Straty spowodowane przez pożar były jednak niepowetowane i miasto już nigdy nie odzyskało swojej świetności. Mimo ulg, kredytów i dekretów królewskich odbudowa własności prywatnej szła bardzo powoli. Co prawda król polski zwolnił mieszczan z płacenia podatków na przeciąg 10 lat, ale kiedy w 1628 roku w Gnieźnie wciąż pozostawało wiele pustych placów, Zygmunt III nakazał je zabudować w ciągu roku. W 1637 roku mocą edyktu Władysława IV niewykorzystane działki przeszły na własność miasta. To tylko pokazuje, że Gniezno przestało być atrakcyjnym miejscem do życia dla wielu. Tego spustoszenia dopełniały kolejne "bicze boże", jakim była epidemia w 1624 roku, która dosłownie spustoszyła miasto, a po niej kolejna - w 1631 roku. Mijały lata i dopiero dzięki kolejnym nadawanym przywilejom, pozwalającym m.in. na powolne podnoszenie się handlu w mieście, Gniezno zaczynało wracać do życia sprzed pożaru i... wówczas nadszedł 1656 rok, kiedy to Polskę najechali Szwedzi. Gniezno zostało ponownie spustoszone, a trwające potem przez kolejne dziesięciolecia tarcia w Rzeczypospolitej sprawiły iż długo nie odzyskało ono blasku. Po zdarzeniu z 1613 roku na prawdziwą przemianę Grodu Lecha przyszło mu czekać jeszcze 200 lat - do 27 maja 1819 roku...
Widok na Gniezno od południowej strony. Rysunek Johanna Rudolfa Storna z 1661 r. Widoczne są odbudowane już kościoły oraz wciąż stojące mury miejskie.
Już teraz zapraszamy 27 maja br. na oprowadzanie po historii pożaru Gniezna, którego 200. rocznicę obchodzimy w tym roku. Start - godzina 18:00 przy Informacji Turystycznej na Rynku.