W trakcie ostatniego posiedzenia Komisji Gospodarki Miejskiej i Ochrony Środowiska (zobacz także: Program inwestycyjny zaakceptowany), na spotkanie przyszli przedstawiciele Wydziału Architektury i Urbanistyki Urzędu Miejskiego, którzy mieli przedstawić aktualną sytuację miasta w kontekście posiadania planów zagospodarowania oraz studiów uwarunkowania i kierunków zagospodarowania przestrzennego. Pod tymi nazwami kryją się bowiem założenia, pozwalające lub nie na powstawanie takiego, a nie innego charakteru zabudowy mieszkaniowej, usługowej lub przemysłowej.
- Oplanowanych terenów, na których byśmy mogli dzisiaj rozpocząć budowę na około 300 tysięcy mieszkańców. Z punktu widzenia potrzeb planistycznych, moglibyśmy więc nie planować. Planowanie nie jest jednak po to, by zabezpieczyć do budowania lub niebudowania, ale konieczność zagwarantowania ładu przestrzennego. Jeśli nie ma planu, to każdy może na podstawie podobieństwa występować o warunki zabudowy i te są wydawane takie jak chcą lub nie. Najlepiej byłoby całe miasto oplanować, ale to niestety wiąże się z niedogodnościami, gdyż zaplanowanie oznacza przeważnie złożenie wniosku o wykup gruntu - przyznał na wstępie wiceprezydent Jarosław Grobelny. Jak przekazano, obecnie szacuje się iż według wyceny Urzędu Miejskiego, na taki wykup potrzebne byłoby do wydania około 10 milionów złotych. Mowa o gruntach prywatnych, na których wytyczono w planach drogi do zrealizowania w bliższej lub dalszej przyszłości.
- W latach 2003 do 2015 wpłynęło łącznie 164 wnioski o zmianę bądź stworzenie nowego planu lub studium. Z tej puli 81 zostało zrealizowanych lub jest w trakcie realizacji na drodze decyzji administracyjnej albo w drodze planu miejscowego. W poszczególnych latach funkcjonowało to w różny sposób - przekazał Krzysztof Gała z Wydziału Architektury i Urbanistyki Urzędu Miejskiego w Gnieźnie.
W chwili obecnej około 60% powierzchni miasta jest już opracowane pod kątem zagospodarowania przestrzennego, przy czym największe obszary nie posiadające planów dotyczą Lasu Miejskiego, ale także obszaru centrum i osiedli zabudowy wielorodzinnej. Radny Janusz Brzuszkiewicz zapytał, czy prawdą jest iż na terenie Gniezna nie można budować domów powyżej czterech kondygnacji: - Nie ma takiego przepisu. Wszystko zależy od terenu i obowiązującego planu oraz projektów inwestora - odpowiedział Krzysztof Gała. Pytania pojawiły się także w kontekście terenu po byłej cukrowni i garbarni, gdzie obowiązuje zabudowa wielorodzinna, obecnie w większości wykorzystana w rejonie ul. Pstrowskiego, a także usługowa i przemysłowa.
- Wydaje mi się, że używanie formuły budownictwo mieszkaniowe w planie zagospodarowania, powinno mieć wyjaśnione jaki to typ zabudowy - czy wielorodzinne czy jednorodzinne - stwierdził radny Ryszard Karmoliński. Jak przyznał, powinno się takie zapisy stosować obligatoryjnie, gdyż rodzi to potem problemy: - W rejonie ul. Wrzesińskiej deweloper przymierzał się do budownictwa mieszkaniowego wielorodzinnego i podobno nie dostał zgody, ale byłoby ono dopuszczalne - co dla mnie jest kuriozum - mimo iż jest to na osiedlu domów jednorodzinnych. Jest możliwość budowy takiego domu, ponieważ w odległości 150 czy 200 metrów jest budownictwo wielorodzinne i mam tu na myśli bloku przy ul. Wolności.To jest kompletnie bez sensu. Nie bierze się pod tego, co jest obok, a to co jest kilkaset metrów dalej? - pytał radny. - Urząd musi działać w granicach prawa i zgadzam się z panem radnym. Można wydać decyzję inną, ale wtedy inwestor się odwołuje i SKO będzie się nam pytać, czy nie umiemy czytać przepisów. Machina urzędnicza, ta odwoławcza, nie widzi żadnych racji społecznych. To się może wydawać bolesne i dziwne, ale czytając niektóre decyzje SKO uchylające racjonalne decyzje prezydenta, to czasem nie wiadomo co myśleć - przyznał Jarosław Grobelny. - Z artykułu 61 Ustawy o planowaniu wynika jasno pięć warunków, które muszą być spełnione do wydania decyzji. Ta odległość, o której tu mowa, to trzykrotna szerokość frontu działki, ale nie mniej niż 50 metrów. Czyli jeśli działka ma 70 metrów długości wzdłuż drogi publicznej, to ta trzykrotna odległość wynosi 210 metrów a gwarantuję, że w obrębie 200 metrów znajdzie się nawet jedna funkcja z takich obiektów, która tam jest i wtedy może obowiązywać dla wydawanej decyzji - wyjaśnił założenia przepisów Krzysztof Gała.
- Te przepisy są absurdalne. Myślę, że mimo iż są takie zapisy, to trzeba się przeciwstawiać im - stwierdził Ryszard Karmoliński. Małgorzata Suchecka, dyrektor Wydziału Architektury i Urbanistyki przyznała: - Przeciwstawiamy się, wydając odmowy o warunkach zabudowy, właśnie patrząc na to właśnie przez podobny pryzmat, ale nie jednokrotnie mamy rozstrzygnięcia Kolegium Odwoławczego, który nakazuje nam jeszcze raz do tego podejść. Logika logiką, ale przy takim zapisie w ustawie nic nie możemy zrobić.