Nagrygoliłam zaś kiedyś, jakie składy pamiyntom, jednakowoż wspómne wiare, co miała własne interesy, choć kómuna nie lubiała prywaciorzy i utruwała ich na różniste sposoby. My, klientela, wolelim z kolei niepaństwowy handel i rzymiosło. Uznanie należy sie nie ino aby prywaciorzom, ale tyż starym, sanacyjnym handlyrzom, co sie ostali sprzed wojny i radzili se wew ty nowy „rajski” rzeczywistości. Trzebno dodać, że przechodzili poniewiyrke!
Przy ul. Lecha wew podwyrku był składzik p. Jolenty Kostenski i jei mynża. Musieli funkcjonować wew obskurny dziurze, ale słodkie mieli prima sort! Jako dzieciok zaciągałam sie zapachem ciastków zez kremem, eklerki - paluchy lizać! Pani Jolenta, poćciwe kobiycko zez dobry serduchym, zaś potym wróciła na Mieczysława.
Na Chrobrygo fotegrafki robił pan Nowicki - przedwojynny szpec. Wew gablotkach stale nowo wystawka! Jak szlim zez budy, to se z kompelami obglądalim zdjyncia ślubne, komunijne i portrety. Sama mom pozowane fotegrafki od kómuni.
Kole poczty skład zez papiórami. Robił tam mój teść, Hendryk, przedwojynny handlyrz u Weissa. Ździebko dali – ksiyngarnia kierowana przez pp. Czarnotów. I dali naprzeciwko skład tekstylny - zez p. Wojtkiym Łaczkowskim. Jery! Jaki to był chłop: życzliwy, uśmiychniynty, grzeczny, sama uprzejmość! Miała wiara kiedyś kindersztubę!
Duże składy z jedzom - Chrobrygo i Rynek (Zgoda, Po Picu, Po Patrze).
Nom, dziewuchom, wyłaziły ślypia przy wystawach zez błyskotkami i biżuteriom rychtyk na naszom kiejde. To były fest składziki: siorów Wikarskich, p. Lebiedziowy, p. Rożnowicz. Kobiycka sprzedawały kolorowe wsuwki do kłaków, pierścianki, broszki, koraliki. Dziś to jest wszyndzie, ale wtedy? Szczyt marzyń!
U Graczyka na Dąbrówki były pocztówki zez szlagierami, Kukla mioł cukiery, oż ślinka zez papy leciała!
Niepaństwowy handel to tyż targowisko na Warszawski. Wozy zez kuniami przywoziły wiejskom jedze: pyry, kapuchę, buroki, korbole – to, co sie akurat zbiyrało na polu. Żadnygo wydziwianio – ino rodzimo produkcja! I do tegu właśnie były piwnice – sklepy po naszymu. Na całom zime miało starczyć zapasów. Jakby wiara nie zadbała o nie, to zaś ino pić łocet, co stojoł na półkach wew państwowym handlu. Po łoccie, wiadomo, po trumne do p. Cyryla Rosińskiygo, co mioł warsztacik na Janka Krasickiygo (nie melić zez Ignacem Krasickiym, bo to komplet inszy sort!).
Szczynście, że ta wiara była i handlowała. Mielim przynajmni kawołyszek sanacji, bo inacy to bym zwątpili, że może być inszy świat naobkoło, a nie ino taki szarobury jak żybura wew wymborku!