Kiedy opadły opary helu, jezdnie zostały posprzątane, a ulice już odblokowane, nic już w centrum nie przypominało o tym, że przez dwa dni wyglądało zupełnie inaczej. Przeniesienie straganów odpustowych, które od niepamiętnych czasów ustawiane były na targowisku, poruszyła część mieszkańców. Dla wielu obecność jarmarcznych „bud” na placu przy ul. św. Wawrzyńca, była czymś tak oczywistym, że decyzja o zmianie została uznana przez niektórych, także pewnych radnych miejskich, za świętokradztwo. Dziś, kiedy jest już „po wszystkim”, można podsumować tę decyzję.
Na czas odpustu, zostały zamknięte fragmenty trzech ulic w centrum – Chrobrego, Łubieńskiego i Mickiewicza. Spowodowało to konieczność objazdów nie tylko dla mieszkańców, ale i dla autobusów. Już w piątek wieczorem trwało energiczne przestawianie samochodów przez właścicieli z ww. odcinków, pilnowane przez Straż Miejską, a na miejsce zaczęli się zjeżdżać pierwsi sprzedawcy. Kiedy był już sobotni ranek, ulice wypełnił gwar i widok kolorowych straganów. Pogoda w tym roku dopisała wszystkim – organizatorom uroczystości kościelnych, jarmarcznym sprzedawcom i mieszkańcom, którzy tłumnie wylegli na ulice.
Te dwa dni utargu, prowadzonego w nowej lokalizacji, sprzedawcy oceniali różnie. Dla jednych była to nowość, ale wszystko ich zdaniem odbywa się kosztem czegoś. Jak jednak dodawali, o tym, czy się opłaciło, przekonają się po powrocie do domu i przeliczeniu zysków. Tutaj na pewno jest lepiej, mamy więcej miejsca dla siebie i nie ma takiej ciasnoty, jak wcześniej. Z drugiej strony, teraz jest nas chyba dwa albo trzy razy więcej, konkurencja jest przez to większa więc i utarg może być inny - mówiła jedna ze sprzedawczyń, która od 15 lat przyjeżdża do Gniezna. Plusem na pewno jest to, że mamy wykupione swoje miejsca i nie trzeba się bić o każdy kawałek z innymi. To już na pewno jest lepsze - stwierdziła jedna z handlarek, sprzedająca m.in. obwarzanki. Chyba jest dobrze, choć do chodzenia w tamto miejsce (na targowisko - przyp. red.) wszyscy byli przyzwyczajeni. Tutaj jednak widać też tłumy, więc chyba nie robi to jakiejś wielkiej różnicy - dodał sprzedawca straganu z arsenałem plastikowej broni.
Sprzedawcy z Targowiska, którym „odebrano” jarmark, różnie się na ten temat wypowiadają. Części decyzja się podoba, innym nie. Najważniejsze chyba, by to mieszkańcom było najwygodniej i chyba było, choć miejscami ciasno. Dla lepszej sprzedaży kupcy ustawiali bowiem stoiska z balonami na środku przejścia, blokując ruch w czasie największych odwiedzin. Zdaniem niektórych, brakowało także wyjść pomiędzy straganami na chodniki, głównie na ul. Chrobrego. Być może takie działanie, zachęciłoby sprzedawców ze sklepów do otwarcia ich i sprzedawania swoich towarów. Opinii jest wiele, a są też i negatywne. Zgłosili się do nas mieszkańcy, których nikt nie poinformował o tym, że przez te dwa dni nie będą mogli wyjeżdżać ani wjeżdżać samochodami do swoich domów. Nie przyszła żadna informacja z Urzędu, więc zostali uziemieni. Jak sprawdziliśmy, większość jednak otrzymała stosowne informacje, więc być może o kimś zapomniano.
Sam jarmark? Trudno ocenić coś, co się praktycznie nie zmienia od lat. Skoro jednak na stołach wystawiane są od lat te same towary i znajdują one klientów, to znaczy, że istnieje popyt. Tłumy rodziców z dziećmi przechadzały się wzdłuż straganów, gdzie kicz łączył się z zabawą, wojna z miłością, a słodycz z goryczą. Były więc całe magazyny broni, obok których sprzedawano słodkie kolorowe serca. Były też kolejki do waty cukrowej i chleb ze smalcem, a w całym mieście tych, którzy odwiedzili już jarmark, znaczyły widoczne z daleka balony ciągnięte przez najmłodszych gnieźnian. Dobrze jednak, że pojawiły się także ludowe wyroby i jadło, choć gdzieś ono ginęło w potoku zabawek i świecidełek.
Wydaje się więc, że nowy-stary jarmark się sprawdził, choć pojawiły się głosy, że zamiast zamykać te ulice, można pomyśleć o zlokalizowaniu go na innych, np. ciągu Łubieńskiego, Moniuszki i Zielonym Rynku. Parę rzeczy też mogło kłuć w oczy – sprzedaż okularów przeciwsłonecznych tuż przy wystawie o Chrobrym, zasłonięcie straganami widoku na pomnik św. Wojciecha, czy pozostawienie samochodów na zakazie na ul. Łubieńskiego w czasie, kiedy przechodziła tędy wieczorna świętowojciechowa procesja. Nie było jednak tego, co zakładali krytycy, że obok uroczystego przemarszu, odbywać się będzie zabawa z hałaśliwą muzyką.
Wydaje się więc, że w miarę udanie połączono wszystkie elementy tego święta naszego miasta. Ulice wypełniły się gnieźnianami, a nabożeństwo ku czci męczennika przyciągnęło tysiące wiernych. Chyba tylko święty, stojący przy kościele garnizonowym i zerkający na balony z helem mógł pomyśleć, że nie dla takiego widoku oddał swoje życie.