Nieoczekiwany obrót sprawy - tak można opisywać to, co się wydarzyło w czwartkowe późne popołudnie przy ośrodku dla bezdomnych przy ul. Pocztowej. Zaplanowany do realizacji program telewizyjny przebiegał zgodnie z ustalonym wcześniej scenariuszem, ale tuż po nim wybuchła awantura, która postawiła całą sytuację związaną z przejściem schronisk (w ręce nowej organizacji) w jeszcze innym świetle.
W czwartek do Gniezna przybyła ekipa TVP3 z programem "Głos regionów". Sprawa dotyczyła kwestii przejęcia schronisk dla bezdomnych, prowadzonych do niedawna przez Stowarzyszenie "Dom", które przeszły do rąk Fundacji "Dobro się niesie". Dwa tygodnie temu opisywaliśmy ten temat, w którym podczas konkursu organizowanego przez Urząd Miejski w Gnieźnie na zajmowanie się ww. placówkami, wygrał podmiot z Poznania. Tym samym po 18 latach oba ośrodki przechodzą pod inny nadzór. Uwagi wzbudzało wiele kwestii, w tym to iż owa Fundacja "Dobro się niesie" istnieje dopiero od pół roku.
Do tematu postanowiło powrócić TVP3, które przybyło na ul. Pocztową w czwartkowe późne popołudnie, by zebrać materiał do "Głosu regionów". Na początku przewidziany został cały scenariusz, po zrealizowaniu którego pojawiły się głosy, zarzucające stronniczość. Nie wynikały one jednak z tego, jak przygotowano program, ale że głos chcieli zabrać także podopieczni, dla których nie starczyło już czasu w programie. Jak się wkrótce okazało, były to głosy krytyczne wobec osób, które dotychczas prowadziły ośrodki. Zarzuty, które pojawiły się w tym momencie, stały się bardzo poważne, ocierające się o naruszenie prawa. Zaskoczenie było tym większe, że do tej pory nie było o nich mowa w przestrzeni publicznej.
- Prawda ujrzała światło dzienne tak naprawdę dopiero wtedy, kiedy fundacja przejęła opiekę nad naszymi podopiecznymi - przekazała Sylwia Jabłońska, dyrektor Wydziału Usług Społecznych w Urzędzie Miejskim. Jaka jest to owa prawda? Według obecnych na miejscu mieszkańców schroniska to m.in. dysponowanie pieniędzmi podopiecznych przez zarząd stowarzyszenia. Rzekomo przymusowe, choć ci drudzy twierdzą, że to nieprawda. Emocje, jakie pojawiły się po realizacji programu, były bardzo duże. Krzyki zagłuszały przejeżdżające w pobliżu pociągi, a plątanina zarzutów obu stron nie pozwalała zebrać całego obrazu sytuacji. Jak jednak z tego wynika, to nie są jedyne problemy, jakie miały istnieć w schroniskach dla bezdomnych.
- To bardzo trudna sprawa, myślę, że osoby tutaj przebywające były zmanipulowane - to jest oczywiście moja ocena wynikająca z pewnej wiedzy i doświadczeń zawodowych. O szczegółach dowiedzieliśmy się dopiero, kiedy nowa fundacja przejęła to schronisko. Spędzaliśmy tutaj 24 godziny na dobę po to, żeby zapewnić poczucie bezpieczeństwa mieszkańcom. Wtedy, kiedy zaczęli się oni otwierać zobaczyli, że to nie jest tak, że ci ludzie, którzy teraz przyszli są źli i będą zamykać, zabierać pieniądze. Chyba emocje były w nich już tak duże, że potrzebowali podzielić się z tym. Jest to dla nas bardzo trudna sytuacja, bo nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, co się tutaj dzieje. Pojawiały się anonimowe oskarżenia, ale nigdy nie było dowodów na to - mówiła Sylwia Jabłońska.
W całym obrazie sytuacji są same nieścisłości. Po odejściu stowarzyszenia, z pomieszczeń miała zniknąć część sprzętów, które należały do organizacji. Część z nich została wykupiona przez Miasto, ale i tak sporo zostało "zorganizowanych" na swój sposób. Tymczasem stowarzyszenie twierdzi, że zabrało niewiele.
Wraz nową fundacją, do placówki powróciły dwie opiekunki spoza środowiska bezdomnych, które zostały zwolnione przez stowarzyszenie kilka miesięcy temu. Dlaczego nie reagowały wcześniej, jeśli pojawiały się niepokojące sygnały? - Nie wiedziałyśmy, co mamy robić. Bałyśmy się stracić pracę, kierownik powiedział kiedyś, że jeśli się nam nie podoba, to możemy iść gdzieś indziej. Tu jest tak jak jest i tak będzie - takie były rozmowy z kierownictwem - przyznała Małgorzata Malczewska, opiekunka. Sprawiedliwości dochodzi w sądzie, ponieważ do tej pory nie wie, za co została zwolniona. Wszystko ma jednak rozchodzić się o kwestie finansowe.
Maria Chwiałkowska-Grygiel, która współprowadzi stowarzyszenie od 18 lat wpadła w rozpacz słysząc powyższe zarzuty. - Pokwitowania na wszystko są - przyznaje. Jak dodaje dalej: - Nigdy ani ja, ani Marian (Wierzbicki - przyp. red.), nie okradliśmy naszych bezdomnych. To są ludzie bezdomni, ich się nie wykorzystuje w taki sposób. Oni są w stosunku zależności, są to osoby uzależnione głęboko i ja bym nigdy nie wykorzystała ich przeciwko komuś, kogo lubili. Stało się inaczej. Ja tutaj tyle lat działam i mam dosyć własnych pieniędzy, ja nie potrzebuję cudzych - powiedziała sekretarz "Domu". Jak twierdzi, wszystkie wpłaty były księgowane i można to sprawdzić w dokumentacji. Dodała, że schronisko ma swoją wspólną kasę, z której kupowano rzeczy potrzebne do jego działalności.
Podczas awantury jeden z bezdomnych pokazał kwitek wpłaty na ponad 3 tys. złotych. Stwierdził, że został zmuszony do jej zrealizowania, bo w innym przypadku najpewniej musiałby opuścić schronisko. Przeciwko temu wypowiedziała się sekretarz stowarzyszenia, która przekazała iż zawsze, jak była taka potrzeba, mógłby te pieniądze z powrotem otrzymać, gdyby miał jakieś zapotrzebowanie. Maria Chwiałkowska-Grygiel powiedziała, że nigdy dotąd żadne tego typu zarzuty nie były kierowane pod ich adresem i nie wie, skąd się one wzięły. Dodała, że podopiecznych najpewniej zmanipulowano w ostatnim czasie.
Przeciwko temu jednak występują opiekunowie oraz urzędnicy, którzy nie pozostawiają złudzeń. - Będziemy zgłaszać sprawę do prokuratury. Podopieczni schroniska poinformowali nas, że potrzebują pomocy w tej kwestii i pozostajemy do ich dyspozycji. Sprawujemy też funkcje publiczne i w związku z tym każda nieprawidłowość, o której wiemy, powinna zostać zgłoszona. Na pewno tego obowiązku dopełnimy - stwierdziła Sylwia Jabłońska.
Awantura sprawiła, że wkrótce ogród ośrodka zaczął przesiąkać dymem papierosów wypalanych przez poddenerwowanych przedstawicieli obu stron. To jednak nie jest uzależnieniem tak poważnym, jak alkoholizm. Takie zarzuty też padły i to nawet podczas realizacji programu. Jedna z takich sytuacji miała mieć miejsce 1,5 miesiąca temu. - Wraz z funkcjonariuszami policji udaliśmy się na interwencję. W schronisku przy ul. Kawiary na 16 obecnych tam osób 6 było w stanie nietrzeźwym w tym opiekun - mówiła Sylwia Jabłońska. Jak dodała, sprawa wyniknęła po anonimie, jaki trafił do Urzędu Miejskiego. Takich donosów było jednak więcej.
Inne pismo w sprawie schroniska dotarło w ostatnich dniach do Magistratu. To wynik weryfikacji wskazań Urzędu Wojewódzkiego, które były efektem kontroli z lipca ub. roku. Stwierdzono iż tylko część założeń została do tej pory zrealizowana. To jednak wypada blado wobec ww. finansowych zarzutów. Czy Urząd Miejski nie mógł wcześniej skontrolować działalności? - My nie jesteśmy organem nadzorującym funkcjonowanie stowarzyszeń czy organizacji, fundacji. Możemy jedynie nadzorować realizację zadania i to zadanie było zawsze rozliczone prawidłowo. Jeżeli zdarzały się błędy, to były one naprawiane zgodnie z naszymi instrukcjami - przyznaje Sylwia Jabłońska.
Maria Chwiałkowska-Grygiel mówiła: - Oni chcą nas zniszczyć, byśmy nie odrośli. Myślę, że prezydent miasta nigdy mi nie daruje tego, że ja przeciwko niemu powiedziałam cokolwiek, nawet w telewizji. Przed laty pan prezydent prosił mnie o ten dom po dobrej woli, by go zburzyć i na parking przeznaczyć. Ja wtedy odpowiedziałam, że na pewno nie, bo to ludzie bezdomni zrobili i to takie piękne. Od tej pory pan prezydent widzieć mnie nie chciał, myślę iż nadal ma te plany i z chwilą kiedy przejmie budynek od kolei to czas tego budynku będzie policzony. Wiem, że pan prezydent od przeszło trzech lat szukał osoby, która nas stąd wygryzie, tylko że nikt na to się nie zgadzał, bo tego się nie robi. Na pewno byliśmy uczciwi, mamy dobrą księgowość i myśmy nie kradli - stwierdziła.
Cała sprawa wzbudziła zamieszanie, ponieważ na padające argumenty nie byli przygotowani ani realizatorzy programu, ani zaproszeni do niego goście z zewnątrz. Ci ostatni mieli opisać zjawisko bezdomności na terenie Gniezna oraz obraz dotychczasowej działalności "Domu". Wśród nich była radna powiatowa Beata Tarczyńska, była starosta oraz radna miejska, która wspierała organizację przez lata jej działalności, ale obecny był też autor niniejszego tekstu. Tymczasem wyprowadzające się stowarzyszenie wyniosło się do lokalu po dawnej aptece u zbiegu ul. Dąbrówki i Franciszkańskiej - taką lokalizację wskazało Miasto. Nie oznacza to jednak powstania nowej placówki dla bezdomnych. W ogóle może nic nie oznaczać, ponieważ widząc całą sytuację, dotychczasowi prowadzący schroniska rozkładają ręce. Tymczasem sprawę prawdziwości padających oskarżeń poddać należy weryfikacji przez odpowiednie służby, ponieważ nie wszystko układa się w logiczną całość. Chyba, że w grę wchodzi kreatywność w działaniach - pytanie jednak, której ze stron?