Obecnie na obu oddziałach zakaźnych przy ul. 3 Maja i św. Jana przebywa około 50 osób, a w ostatnim tygodniu odnotowano 10 zgonów. Jednocześnie też wszystkie stanowiska z respiratorami są zajęte. Dyrekcja gnieźnieńskiego szpitala powiatowego przyznaje, że sytuacja wciąż jest bardzo trudna.
- Chcę jasno podkreślić, że dzisiaj wszystkie szpitale w Polsce, myślę iż nie zdajemy sobie nawet z tego sprawy, że znajdują się w takiej trochę fazie wojny, którą musimy odbywać. Nie każdego ta epidemia dotyka w taki sam sposób i nie każdy doświadcza jej w ten sam sposób. Są ludzie doświadczeni bardzo, bo mają osoby chore w rodzinie i takie, które przechodzą epidemię w sposób niezauważony, mając szczęście, bo nikt nie zachorował albo udało się im utrzymać pracę. W szpitalach zmieniło się wszystko, myślę iż nikt nie był na to gotowy, żadne scenariusze i pisania działań na czas wojny nie przewidziały tego samego - stwierdził Grzegorz Sieńczewski, dyrektor Szpitala Pomnik Chrztu Polski. Jak przyznaje, nawet po opadnięciu obecnej fali, sytuacja będzie wciąż trudna: - Chciałbym, byśmy wszyscy to zauważyli i zrozumieli, że szpital znajduje się w niesamowicie trudnej sytuacji i mam wrażenie, że nawet kiedy ta pandemia się skończy to nadal dla szpitali ta sytuacja się nie zmieni. Dla tych wszystkich ludzi, którzy nie leczyli się w sposób prawidłowy przez ten cały rok, będą zgłaszać się do szpitali i będziemy się musieli z tym zmierzyć. To, że szpital funkcjonuje w taki sposób, jak funkcjonuje, jest niesamowitym wysiłkiem zarówno administracji, personelu medycznego i dyrektora medycznego, który to wszystko nadzoruje.
Zastępca dyrektora ds. lecznictwa Mateusz Hen przyznaje: - Teraz mamy sytuację taką, że część pacjentów nie wierzy w to, że walczymy z chorobą, traktuje szpital tak, jakby wymyślał i próbuje zarobić na pandemii. Dla nas każdy pacjent jest najważniejszy i nie patrzymy, czy szpital na każdym pacjencie zarabia czy nie. Każdy pacjent jest leczony tak, na ile jest to technicznie możliwe. Dla szpitala oddziały covidowe w tej formie, w której istnieją, powstają z nakazu wojewody są bardzo, bardzo niedochodowe. To leczenie bardzo często wchodzi w obszar intensywnej terapii i ci pacjenci są leczeni jak na zaawansowanych IOM-ach, a koszt leczenia takiego pacjenta przekracza często 2 tys. złotych na dobę, a my często dostajemy nawet nie połowę kwoty - wylicza. Nie można jednak przekładać życia ludzkiego na finanse, jednak już teraz trzeba będzie się liczyć z jeszcze innym problemem, który obecnie występuje w coraz większej formie: - Po pandemii będziemy musieli się liczyć z innym problemem, ponieważ pozostaje bardzo wiele osób, nazwę ich "kalekami oddechowymi". Często młodych osób, którzy nie wracają do pełnej sprawności, którzy z punktu widzenia zakażeń zdrowi, ale ich zdolność niestety nie pozwala na normalne funkcjonowanie i te osoby trzeba będzie długo rehabilitować - przyznaje Mateusz Hen, dodając iż już teraz kończą się możliwości pomocy osobom, które wyzdrowiały, ale mają problemy z układem oddechowym.