Żal, złość, łzy towarzyszą osobom, które po raz kolejny spotkały się przy bramie wjazdowej do ZOL-u. Wszyscy nie chcą dopuścić do tego, by jednostka ta trafiła w ręce szpitala "Dziekanka". Cały czas czują się kartą przetargową, która ma uratować sytuację finansową tej lecznicy, podczas gdy sam ZOL świetnie prosperuje od blisko 40 lat.
- Od 40 lat zakład jest modernizowany i jest dostosowany do potrzeb pacjentów. Są to osoby chore psychicznie z niepełnosprawnością intelektualną. Przeniesienie ich w jakiekolwiek inne miejsce z tego, w którym przebywają średnio 30-40 lat, będzie po prostu katastrofą. Szpital wojewódzki nie jest przystosowany do przyjęcia tego typu pacjentów, ponieważ ma bariery architektoniczne. Wczoraj na spotkaniu z dyrektorem Czaplickim powiedział nam, że jest przygotowany, mają windy i rampy. Nasi pacjenci nie wejdą na te rampy, czyli po prostu zostaną w czterech ścianach. My się z tym nie zgadzamy, ponieważ tu jest cały budynek przystosowany. Oni mogą sobie wyjść, nie mają z tym problemu i są do wszystkich wejść podjazdy. Cały teren jest ogrodzony jak dom jednorodzinny z ogródkiem. Wiemy, jak wygląda na Dziekance, gdzie jest oddział i wybieg. Dla nich to będzie zamknięcie - mówiła Alicja Jarzębińska, pielęgniarka.
Personel i rodziny przyznają, że o całej sprawie dowiedzieli się późno i na samym końcu: - My widzimy taką sprawę, że szpital pozyskując nas pozyskuje pewne fundusze. Starostwo pozyskuje fundusze z terenu, który zajmujemy. My się nie zgadzamy, bo to nas powinno w ogóle nie dotyczyć - mówiLilianna Bagrowska, opiekun medyczny. Coraz częściej wśród wszystkich bowiem przewija się wersja, że teren po przejęciu ZOL-u miałby zostać sprzedany. Kilka dni temu starosta Piotr Gruszczyński twierdził za to, że każda osoba mająca takie podejrzenia i dowody na to, że ktoś chce kupić ten teren, powinna udać się z tym do odpowiednich służb. To jednak nikomu nie wystarczy.
Głos zabrali także przedstawiciele rodzin podopiecznych przebywających w ZOL-u: - To jest bardzo zła zmiana, że też ktoś w ogóle wpadł na taki pomysł, żeby to robić. To jest niehumanitarne, nieludzkie. To jest po prostu stawianie sprawy bardzo podmiotowo. Pensjonariuszy i pracowników traktuje się jak jakieś podmioty, a nie ludzi. Kto może coś takiego wymyślić, żeby próbować ich przenieść z miejsca, które 40 lat jest budowane? - przyznaje Wojciech Mrugalski, którego syn przebywa w ZOL-u od 10 lat: - Ja nie wiem, czy po wszystkim niektórzy nie będą mieli takiej traumy, że nie będą mogli z tego wyjść. Jak dodał, jego syn kilkanaście lat temu przebywał na "Dziekance" i do dziś ma fatalne wspomnienia z pobytu w tej lecznicy.
- Mi przez telefon rodziny mówią, że dla nich przeniesienie to będzie trauma, eutanazja, zabójstwo - takie słowa słyszę w rozmowach. Jeden z podopiecznych mi mówił, że był 60 razy w szpitalu w Gnieźnie i powiedział, że "jak ja tam pójdę to już słońca nie zobaczę" - to są słowa, które z czystym sumieniem powtarzam - mówiła Justyna Nijakowska, której brat przebywa w ZOL-u.
Matka Jasia przyznaje: - On nie może być przeniesiony w jakieś inne środowisko. Tacy wspaniali ludzie tu pracują, tam są schody, tu są niskie budynki i mogą swobodnie wejść. Tu mają ciszę, spokój, teren jest okolony. Jestem za tym w imieniu tych bardzo upośledzonych, żeby ich tu zostawić. Personel wkłada w to bardzo wiele serca. Nie rozumiem, dlaczego to robi się tym ludziom - mówi Maria Pasiciel ze łzami w oczach.
Rodziny i personel nie zamierza odpuszczać. Zwłaszcza ci pierwsi, którzy niejednokrotnie przez wiele lat byli doświadczani chorobami swoich bliskich i wiedzą, co dla nich znaczy taka nagła zmiana otoczenia. Zwłaszcza dla tych, przebywających w ZOL-u od wielu lat, w którym żyją jak we własnym domu, z drugą rodziną w postaci personelu.