29 kwietnia 1936 roku wypadał w środę, tuż po odpuście św. Wojciecha. Tego dnia gazeta "Lech", która w poprzednim wydaniu informowała przede wszystkim o minionych uroczystościach, donosiła teraz o nieco innych wydarzeniach w mieście...
Awanturnicza trójka pobiła 2 spokojnych przechodniów i stawiła opór policjantom.
Widownią niezwykłych ekscesów mętów społecznych była ostatnio ulica Chrobrego. "Bohaterami" zajścia byli trzej awanturnicy: Hieronim Imbierowicz, zamieszkały przy ul. Rybnej 28 oraz bracia Szczepan i Marjan Matyjaszczykowie z Zielonego Rynku 11. W godzinach wieczornych zaczepili oni p. Z. Lewandowskiego z ul. Dalkoskiej, żądając w bezczelny sposób pieniędzy na wódkę, a gdy spotkali się z odmową, rzucili się na niego i pobili go. W obronie napadniętego stanął p. Adam Smolanowicz z ul. św. Piotra, lecz i on podzielił los pierwszego.
Gdy przybyły tymczasem policjant zamierzał awanturników odprowadzić do aresztu, ci rzucili się na niego i nieco go poturbowali. Dopiero przy pomocy innych policjantów zdołano awanturników obezwładnić i osadzić w areszcie.
Całe zajście spowodowało na ruchliwej o tej porze ulicy Chrobrego wielkie zbiegowisko.
Rozbiegany koń szerzy popłoch wśród pątników
W ub. niedzielę wieczorem krótko przed godziną 21 przechodnie na ulicy Chrobrego byli świadkami niezwykłego wypadku, który tylko cudownym trafem nie pociągnął za sobą kilku ofiar. Oto w chwili, gdy ulicą Chrobrego przelewały się w kierunku dworca gęste tłumy pielgrzymów, z niewiadomych przyczyn rozbiegał się koń u powózki, której pasażerów stanowiło dwoje dzieci. Odgrwający rolę stangreta kilkunastoletni chłopiec czynił rozpaczliwe wysiłki, by utrzymać w karbach rozhukanego rumaka, ten jednak pędził w salonem tempie środkiem jezdni, która wśród okrzyków przerażonych pątników momentalnie się opróżniła.
Tymczasem koń w pewnym momencie niespodziewanie skręcił w bok i runął na zapełniony przechodniami narożnik ulicy Chrobrego i Mikołaja. Wskutek gwałtownego uderzenia o krawężnik pękła uprząż i końcu wraz z dyszlem popędził, tratując przechodniów, w stronę ulicy Łubieńskiego gdzie na chodniku go przytrzymano. Pasażerowie na skutek gwałtownego zderzenia wylecieli jak z procy na ziemię, jednakże, na szczęście, nic im się nie stało. Tak samo potrąceni przez konia przechodnie wyszli bez szwanku obronną ręką.
Wypadek ten, który rozegrał się wprost błyskawicznie, wywołał zrozumiałe wrażenie wśród licznych widzów.
Samochód wpadł na drzewo
W ub. sobotę krótko przed godziną 17 zdarzył się na szosie wrzesińskiej, za koszarami 17 pal., wypadek samochodowy, któremu uległ samochód niemiecki z Olsztyna, jadący przez terytorjum Polski do Wrocławia. Samochodem kierował właściciel p. Otto Pogański, a jako pasażerka jechała z nim jego żona.
Gdy samochód znajdował się już za koszarami, w pewnej chwili spowodu panującego na szosie błota wóz zarzucił i wpadł na przydrożne drzewo. Wskutek zderzenia samochód uległ rozbiciu, pasażerowie zaś na szczęście wyszli stosunkowo obronną ręką, gdyż jedynie p. Pogańska odniosła ciętą ranę nad lewym okiem.
Przewieziono ją do szpitala, gdzie opatrzono ranę i nałożono opatrunek. Wieczorem p. Pogański wraz z żoną udali się koleją w dalszą drogę do Wrocławia.
Nieudałe włamanie do kościoła farnego w nocy, poprzedzającej uroczystość przeniesienia relikwij bł. Bogumiła.
Głośnem echem odbije się niewątpliwie śród społeczeństwa katolickiego wiadomość o nieudałem włamaniu do kościoła farnego, jakiego usiłowali dokonać nieznani sprawcy w nocy z soboty na niedzielę, tj. kilkanaście godzin przed przeniesieniem z kościoła do Bazyliki relikwij bł. Bogumiła. Przypuszczać więc należy, że właśnie cenny relikwiarz był tym magnesem, który przyciągał świętokradców.
Początkowo usiłowali oni wedrzeć się do świątyni przez główne drzwi. Oderwali więc kłódkę, jednakże zamek w drzwiach stanowił dla nich zaporę nie do zwalczenia. Widząc bezowocność swych wysiłków zrezygnowali z próby otwarcia drzwi, by inną drogą próbować szczęścia. Najgodniejszą wydała im się widocznie droga przez podziemia, gdyż rozerwali drucianą siatkę w otworze, prowadzącym do podziemi, by natrafić na zaporę w postaci żelaznych krat.
Zniechęceni tą nową przeszkodą, zrezygnowali z dalszych prób i ulotnili się przez płot na Słomiankę.