Hodowla trzody jest jedną z najbardziej rozwiniętych gałęzi rolnictwa w naszym kraju. Obecność afrykańskiego pomoru świń (ASF), który kilka lat temu dotarł do Polski przez wschodnią granicę, spowodowała już spore straty u rolników. Jeszcze do niedawna naturalną barierą dla tego zagrożenia była rzeka Wisła. Dzięki temu, ale również poprzez działania zabezpieczające, sytuacja była pod kontrolą. Kilka tygodni temu jednak w województwie lubuskim odnotowano pierwsze padłe dziki, u których potwierdzono obecność ASF. Wirus nie jest groźny dla ludzi, ale zabójczy dla świni. Wystąpienie ogniska oznacza wybicie stada, a w rezultacie - straty dla hodowców.
- Na szczęście ASF wciąż jest w miarę daleko, ale niestety musimy się przygotować do tego, że może dotrzeć i do nas. Jedyną na dziś zasadną bronią jest kontrola i bioasekuracja, a więc dużo w tym zależy od rolników. Chodzi o to, aby do gospodarstwa nie wchodziły osoby postronne, aby pasze były przygotowywane w odrębnych miejscach, a przed wejściem do pomieszczeń były maty dezynfekcyjne. Dodatkowo ważne jest, by rolnicy nie karmili świń odpadami kuchennymi - tu jest bezwzględny zakaz - przyznał lek. wet. Paweł Gronczewski, Powiatowy Lekarz Weterynarii.
Najbliższe padłe osobniki wśród dzików znajdują się w województwie lubuskim. Najbliżej położona hodowla, w której potwierdzono u świń obecność ASF, znajduje się w Czerwieńsku nad Wisłą, około 180 kilometrów w linii prostej od Gniezna. W gospodarstwie znajdowało się 731 świń, które trzeba było wybić. Paweł Gronczewski przyznaje: - Jako inspekcja weterynaryjna prowadzimy monitoring, pobieramy próbki od padłych dzików i cały czas kontrolujemy sytuację.