Wydrukuj tę stronę
środa, 12 października 2022 10:37

Rozbite macewy zaczęły „mówić”

 

Jeszcze kilka lat temu, mieszkańcy jednej z większych miejscowości w naszym powiecie, nie wiedzieli zbyt wiele o dawnym cmentarzu, mieszczącym się przy wyjeździe z Trzemeszna w kierunku wsi Zieleń. Jego historię udało się już odzyskać, a teraz trwa jej składanie w całość - dosłownie.

Historia trzemeszeńskich Żydów "przepadła" wiele lat temu. Wojna, której skutki są powszechnie znane, dokonała spustoszenia nie tylko wśród tej społeczności, ale także w pamięci. W lokalnym wymiarze zatarto ją tak skutecznie, że dopiero wydobycie macew, które przez lata służyły za elementy chodników przy jednej z ulic w tej miejscowości, pozwoliły na rozpoczęcie pisania tej historii od nowa.

Wydobyte odłamki, składowane w jednym miejscu, w końcu wzbudziły zainteresowanie mieszkanki Trzemeszna, Agnieszki Kostuch. To z jej inicjatywy, przy wsparciu licznych miejscowych działaczy, regionalistów, czy po prostu miłośników swojego miasta, udało się rozpocząć żmudny proces odzyskiwania pamięci o pochowanych w Trzemesznie żydach. Jednym z takich przedsięwzięć było zebranie wszystkich inskrypcji, zachowanych na ocalałych macewach i ich odczytanie. Z tym zmierzył się Sławomir Pastuszka, historyk-judaista, genealog oraz również społecznik, pochodzący z Pszczyny na Górnym Śląsku. Kilka dni temu na spotkaniu z mieszkańcami, opowiedział o swoich ustaleniach poczynionych do tej pory.

Prelegent przyznał na samym początku, że o Trzemesznie nigdy wcześniej nie słyszał. Dowiedział się o nim, dzięki wpisowi Agnieszki Kostuch, która poszukiwała kogoś, kto mógłby właśnie pomóc rozszyfrować zapisy na tablicach nagrobnych. To, co początkowo dla niego było kolejnym tematem do działań, stało się ciekawą przygodą z dziejami trzemeszeńskiej społeczności żydowskiej. 

Położenie cmentarza na terenie miejscowości oznaczone zostało na pruskiej mapie z pierwszej połowy XIX wieku. - Kirchhof dosłownie oznacza "dziedziniec kościelny". To było określenie na teren, na którym grzebano zmarłych wokół kościoła i to słowo przeszło jako określenie na cmentarze innych wyznań. O ile na cmentarzach ewangelickich mogło się ono przyjąć, tak dla żydowskich również długo funkcjonowało, ale z czasem jednak nie do końca ono pasowało - w końcu to Kirchhof, a więc gdzieś ten kościół tam się pojawia i to nie do końca współgrało. Z czasem na kolejnych mapach pojawiało się już określenie Begräbnis Platz, czyli "plac grzebalny" - bardzo neutralne słowo, które zaczęło funkcjonować w drugiej połowie XIX wieku. W końcu to zostało zastąpione słowem Friedhof, zasadniczo funkcjonującym do dzisiaj - mówił Sławomir Pastuszka we wstępie do swojego wykładu. Jak dalej dodał, w języku polskim funkcjonuje też określenie "kirkut" (jego źródło rzecz jasna jest w słowie "Kirchof"), które osobiście nie bardzo się mu podoba, a sam sugerowałby po prostu używanie nazwy "cmentarz żydowski". 

Nekropolia znajdująca się przy ul. Orchowskiej w Trzemesznie przez lata była zarośnięta, zapuszczona i zasadniczo przypominała zwykły zagajnik. Dopiero oddolny, społeczny ruch pozwolił na przywrócenie cmentarzowi jego godnego wyglądu. Z tego obrazu wyłonił się pewien istniejący układ dawnych alejek, wzdłuż których stały dawniej nagrobki. Tych jednak już nie znaleziono tu, ale jako fragmenty konstrukcji ulicy. 

- Kwestia niszczenia cmentarzy w ogóle, w Polsce przypadła na lata powojenne. Wbrew pozorom Niemcy nie zniszczyli wielu cmentarzy żydowskich, a zagłada wielu z nich to są lata po 1955 roku, kiedy powstała nowa ustawa o cmentarzach, która pozwalała władzom komunistycznym rozprawić się z niechcianymi cmentarzami. Likwidowano ich tysiące, a pozyskiwany z nich materiał wędrował na skup, do kamieniarzy i na materiały budowlane. Pada często stwierdzenie, że "zdewastowali to Niemcy". A często okazywało się, że rzeczywistość bywała inna i Niemcy nie tknęli danego cmentarza, a stało się to dopiero po wojnie - przyznał Sławomir Pastuszka. Jak jednak dodał, jest dowód wskazujący na to, że zniszczenie cmentarza w Trzemesznie musiało nastąpić jeszcze w okresie wojny: - Z doświadczenia i analogicznych przykładów wiem, że wiele "likwidowanych" po wojnie cmentarzy, przebiegało w formie fuszerki. Tu, w Trzemesznie, mamy systematyczne, w pełni przeprowadzone ograbienie tego cmentarza z jakiegokolwiek materiału kamiennego, jaki się tam znajdował - mówił, wskazując iż w PRL-u wiele elementów nośnych czy fragmentów nagrobków, po prostu zostawiano, zabierając tylko cenny kamień. Czasem też płyty po prostu przewracano i tak leżały przysypane nachodzącymi warstwami ziemi. W przypadku Trzemeszna - nie zostało w zasadzie nic: - To mnie utwierdziło jednak w tym, że to było zrobione "porządnie", a to jest dość typowe dla Niemców. Kolejnym dowodem było to, że odzyskane macewy nie były rozbijane, ale bardzo dokładnie pocięte w celu zrobienia z nich krawężników. 

Dzięki żmudnej pracy społeczników, rozbite macewy, które stanowiły "stertę gruzu", zostały poukładane, a następnie dopasowane do siebie. Dzięki temu udało się odzyskać aż 20 płyt. Mimo, że wiele inskrypcji zostało uszkodzonych poprzez ich rozcięcie lub skucie, po złożeniu w całość stało się możliwe ich odczytanie. Niekiedy, nawet przy brakujących fragmentach, odtworzono je na podstawie występujących analogii z innych tego typu obiektów. 

- Tutejsi Żydzi aspirowali do tej kultury państwa. To była grupa mieszczan niemieckich wyznania mojżeszowego, a więc ona też nie lubiła pewnej ekspresji. Żydzi górnośląscy byli bardzo ascetyczni w wyrażaniu swojej religijności, a tutaj było podobnie i to widzimy poprzez te nagrobki - mówił Sławomir Pastuszka, pokazując przykłady macew, które ocalały na innych cmentarzach w kraju. Dowiódł, że większość z nich były zamawiane u kamieniarzy nawet w Poznaniu i stamtąd dowożone do Trzemeszna. Dopiero na początku XX wieku "kultura cmentarna" rozwinęła się na tyle, że coraz więcej osób zaczęło stawiać nagrobki, a firmy je wyrabiające pojawiły się w mniejszych miejscowościach.  

W badaniach prowadzonych nad macewami, wykorzystano także akty zgonu, aby uzupełnić brakujące dane z płyt. To pozwoliło na odzyskanie i upewnienie się co do 23 danych pochowanych na cmentarzu osób. W jednym przypadku nie odnaleziono imienia i nazwiska kobiety "córki Michaela", zmarłej w sierpniu 1892 roku. 

Dalej Sławomir Pastuszka przedstawił przykłady inskrypcji odczytanych z macew, omawiając znaczenie kulturowe niektórych zwrotów stosowanych na płytach, rachubę czasu i dat na nich zamieszczanych oraz inne aspekty związane z ich powstawaniem. Jak sam przyznał, pojawiające się wątpliwości są dla niego dodatkowym asumptem do działania i dalszego odkrywania tych "odłamków historii". 

Jak przyznał prelegent, krzywdzący jest stereotyp, że o cmentarze żydowskie nikt nie dbał i nie dba. "A kto ma dbać?" pojawia się pytanie, skoro prawie całą społeczność wymordowano w trakcie wojny. W szczególności w takich małych ośrodkach, jak Trzemeszno, gdzie te grupy religijne były stosunkowo niewielkie. Dlatego cmentarz przy ul. Orchowskiej ma ich "odzyskać" na tyle, na ile się da. Na uporządkowanym już terenie planuje się wzniesienie lapidarium. - Ktoś, kto wejdzie wtedy na teren cmentarza, będzie mógł utożsamiać to miejsce z konkretnymi nazwiskami, ludźmi, którzy na jego terenie spoczęli i którzy wnieśli swój wkład w przestrzeń obecną wokół nas - mówił Sławomir Pastuszka dodając, że skoro nie da się ustawić macew w tym samym miejscu, gdzie stały, prawo żydowskie dopuszcza tworzenie takich miejsc pamięci. Takie też ma powstać w Trzemesznie, kiedy już macewy zostaną ze sobą połączone po około 80 latach od ich rozbicia. 

Galeria